|
Khandro Rinpocze |
Temat,
który został wybrany, to jest sześć paramit z punktu widzenia dzogczen.
Podobnie jak wiele innych nauk, ten temat w szczególności otwiera jakby bramy
do nauk mahajany, jak i do nauk wadżrajany, w obrębie której znajdują się nauki
o dzogczen skt. mahasandhi. Nauki dzogczen są bardzo całościową, bardzo
kompletną nauką, która zawiera w sobie zarówno właściwy pogląd, właściwe
widzenie, podejście do zjawisk, jak i medytację, a także zastosowanie tego w
działaniu. Na początku bardzo ważne jest, abyśmy nauczyli się skierowywać swój
umysł do wewnątrz, abyśmy obserwowali swój własny umysł i jego naturę, gdyż
dzięki temu będziemy w stanie przejawić, obudzić w sobie współczucie skierowane
ku innym. Dzięki tej motywacji będziemy w stanie, będziemy chcieli każdą
chwilę, każde nasze działanie przemienić w coś pozytywnego, w coś, co będzie
przynosić pożytek wszystkim. Wszyscy jesteśmy buddystami, wszyscy medytujemy,
ale zdarza się, że to nie wystarczy do tego, żeby dokonać takiej autentycznej,
głębokiej przemiany. Mimo że z punktu widzenia nauk takie poświęcenie się
medytacji wydaje się czymś bardzo logicznym, ale czasami to nie wystarcza do
rozwinięcia pełnego naszego potencjału, ponieważ tylko medytując nie czynimy
pełnych wysiłków, nie sprawiamy, żeby całe nasze życie stało się praktyką. Z
tego powodu będzie brakować nam w końcu tej pierwotnej mądrości, będzie
brakować nam bycia świadomym wewnętrznego zrozumienia. Możemy medytować latami
i studiować, możemy rozwijać oddanie i wydaje się, że wszystko jest bardzo
dobrze, ale jednak autentyczna przemiana nie następuje. Niestety, daje się
zauważyć, że w miejscach, gdzie dharma jest od pewnego czasu nauczana w bardzo
rozległy sposób, gdzie widzi się wzrost liczby praktykujących, często nie
następuje wystarczająco dogłębna przemiana tych, którzy praktykują. Oczywiście,
że istnieją bardzo dobre przypadki, dzieje się bardzo wiele dobrych rzeczy, ale
ogólnie daje się zauważyć, że w porównaniu z głębią nauk, wzrost duchowy tych,
którzy stosują te nauki, wydaje się niesatysfakcjonujący. Dlaczego tak jest?
Jest tak pewnie dlatego, że często praktyka duchowa i codzienne życie stają się
dwiema różnymi rzeczami. Nie stosujemy tych dogłębnych nauk do strumienia
całego naszego życia, do wszystkiego co robimy i dzieje się wtedy tak, że życie
staje się czymś innym, niż duchowa praktyka, są to jakby dwie różne części
naszego życia. Być może dzieje się tak, że medytujemy, studiujemy i wydaje się,
że rozumiemy nauki, rozwijamy oddanie, ale w rzeczywistości niewielka przemiana
zachodzi wewnątrz nas samych. Z powodu znajomości tej wielkiej ilości nauk
powstaje np. dumna postawa, bardzo silne lgnięcie do poczucia „mnie jako kogoś
wyjątkowego”; albo powstaje łatwość wpadania w agresję, irytację; albo bycia
pod wpływem zazdrości czy pożądania. Jest tak dlatego, ponieważ nie stosujemy
tych nauk bezpośrednio do siebie, nie spoglądamy na własny umysł i nie
dostrzegamy w sobie tych wszystkich skłonności. A więc jest to rzecz, nad
którą, niestety, trzeba się ciągle i ciągle zastanawiać, trzeba sprawdzać
siebie samego. Są tacy ludzie, którzy otrzymywali wiele nauk, poznali bardzo
wiele nauk i bardzo dobrze, jeśli je stosują. Ale są też inni, którzy np. nie
studiowali wiele, być może dostali tylko jedną naukę, może jakąś jedną
instrukcję, ale jeżeli naprawdę bardzo szczerze, bardzo dogłębnie ją zastosują,
może być to zupełnie wystarczające. Zdarza się, szczególnie tu na Zachodzie, że
mamy wiele publicznych wykładów, przekazywanych jest wiele rozmaitych nauk.
Zdarza się, że ludzie np. słuchają tych nauk, mają poczucie, że zgadzają się z
tym, że to, co było mówione, jest rzeczywiście prawdą i zaraz po skończeniu
wykładu, kiedy tylko skończy się recytacja modlitwy dedykacji zasługi, wsiadają
do samochodów, rozjeżdżają się i nie pamiętają nawet jednego słowa tego, co
było powiedziane w czasie nauk. Toteż bardzo ważne jest, aby rzeczywiście,
nawet jeśli się jest gdzieś tylko przez kilka dni, przemyśleć to, naprawdę
przemyśleć, zastosować w odniesieniu do siebie, zapamiętać te nauki i umieć je
do siebie w jakiś sposób zastosować. Z punktu widzenia dharmy bardzo ważne jest,
aby zrozumieć, że wszystko to, co pojawia się w naszym umyśle, wszystko to jest
rodzajem pojęciowego myślenia i te wszelkie rodzaje mentalnego pomieszania w
swojej istocie nie różnią się. Weźmy np. trzy trucizny, takie jak gniew,
pragnienie i głupotę. Te trzy podstawowe trucizny uważa się za szkodliwe
pojęcia, za szkodliwe aktywności umysłu. Ale również takie rodzaje konceptów
czy pojęć, które się im przeciwstawiają. Np. myśl o nieagresji, utrzymywanie
myśli, postawy nieagresji, która wydaje się przeciwieństwem tego - trzeba
zrozumieć, że też jest tylko pojęciowym myśleniem i jeżeli lgniemy do tego,
może stać się znowu szkodliwe. Np. pojawia się pycha z powodu tego poczucia „ja
jestem wolny od agresji”. A więc musimy zdawać sobie sprawę, że wszystkie te
rodzaje pojęciowego myślenia są po prostu uwikłaniem. Nasze podejście jest
takie, że powinniśmy najpierw rozpoznać nasze pojęciowe myślenie, powinniśmy
rozpoznać, na czym polega to konceptualizowanie. Jest ono po prostu aktywnością
umysłu. Następnie powinniśmy przeanalizować naturę naszego umysłu. Sprawdzić,
zastanowić się nad tym i przekonać się, że w naturze umysł jest pusty. Po
trzecie musimy zrozumieć, że ta pusta podstawa umysłu jest miejscem, jest tym,
w czym przejawiają się wszystkie zjawiska. I musimy zrozumieć, że wszystkie
zjawiska mentalne, wszystkie przejawy umysłu, że wszystkie one są przejawieniem
się, zamanifestowaniem się tej podstawy pustki. Powinniśmy dzięki temu
zrozumieć, że wszystkie nauki sutr, sutrajany, wszystkie nauki wadżrajany,
mantrajany - wszystkie one sprowadzają się do tego samego, do medytowania nad
naturą umysłu. Prawdopodobnie nie uświadomiliśmy sobie, że rzeczy, które
wcześniej uważaliśmy za przeszkody - ponieważ patrzyliśmy na to właśnie z
punktu widzenia tych nauk, które słyszeliśmy, w które wierzyliśmy, nauk
sutrajany, mahajany, wadżrajany - rzeczy, które wydawały nam się przeszkodami,
nie zrozumieliśmy tych rzeczy jako przejawów naszego umysłu. Dzieje się tak, że
rozróżniamy, rozdzielamy różnego rodzaju podstawowe pojęcia, myślimy, że są
czymś zupełnie różnym, a dzieje się tak, ponieważ konceptualizujemy pojęcie
pustki, konceptualizujemy pojęcie Przebudzenia, natury umysłu, pojęcie
współczucia czy mądrości. A kiedy stwarzamy różne pojęcia na ten temat, to
wówczas nie rozumiemy, że w rzeczywistości wszystkie pojęcia dotyczą tego
samego. Można zapytać, dlaczego tak robimy, skąd bierze się to, że
konceptualizujemy te podstawowe wartości? Być może jest wiele powodów, ale
jeden, z którego trzeba sobie zdać sprawę, to jest to, że w ten sposób
sprawiamy satysfakcję naszemu ego. Mamy poczucie, wierzymy, że robimy coś
bardzo wartościowego, praktykujemy duchową ścieżkę, a więc nie ma czego
żałować, wszystko jest w porządku, jest to dobre. Niemniej, ponieważ
konceptualizujemy te pojęcia, nie urzeczywistniamy prawdziwej podstawy,
prawdziwej natury umysłu i sprawia to, że popadamy w pewien rodzaj delikatnej
pychy, pewien rodzaj lgnięcia do poczucia „ja”. Myślimy: aha, jestem
praktykującym właśnie takie głębokie nauki. To sprawia, że nie dokonuje się w
nas ta głęboka, wewnętrzna przemiana. Bardzo często, kiedy widzę ludzi
praktykujących intensywnie medytację, np. ludzi praktykujących odosobnienia
medytacyjne, to zauważam brak pewnych podstaw, przede wszystkim podstawowego
zrozumienia znaczenia Schronienia. Powinniśmy dać sobie na początku
rzeczywiście dużo czasu na głębokie przemyślenie, uświadomienie sobie, czym jest
Schronienie. Powinniśmy uświadomić sobie, że jest to naprawdę podstawa całej
ścieżki prowadzącej do nie lgnięcia do „ja”. Przyjmując Schronienie powinniśmy
całkowicie powierzyć się, oddać się Trzem Klejnotom i skoro całkowicie
oddaliśmy się Trzem Klejnotom, nie ma już niczego, żadnego „ja”, które
musielibyśmy ochraniać, o które musielibyśmy dbać, o które musielibyśmy
zabiegać.
|
Trzy Klejnoty - Buddha, Dharma, Sangha |
Musimy uświadomić sobie, że faktycznie nikt nie czerpie żadnego
pożytku, żadnych korzyści z tego, że przyjęliśmy Schronienie. Ani Buddha nie
staje się większy, ani mniejszy, przez to że przyjęliśmy schronienie, ani
dharma nie wzrasta, ani nie staje się mniejsza z tego powodu, że przyjęliśmy Schronienie.
Tak samo sangha nie ma specjalnych korzyści i doskonale sobie bez nas poradzi,
ani nie ma też żadnych strat z tego powodu, że przyjęliśmy Schronienie. A więc
Schronienie nie ma jakby żadnego interesu w tym, żebyśmy my oddawali się pod jego
opiekę. A jednak otrzymując Schronienie powinniśmy być świadomi tego, że
otrzymujemy coś bardzo drogocennego. I taka właśnie postawa wdzięczności,
doceniania tego, co otrzymaliśmy, jest postawą bardzo nieegoistyczną. Jeżeli
tego nie zrozumiemy, wówczas praktykowanie Schronienia staje się czymś bardzo
powierzchownym, czymś co nie wnika do naszej głębi. Jeżeli ktoś nie oddaje się
dharmie w taki właśnie dogłębny sposób, to dharma będzie dla niego czymś
powierzchownym i to oznacza, że np. w chwilach, kiedy będzie miał prawdziwe
trudności, nie będzie w stanie oprzeć się na dharmie. Tak samo ważne jest na
początku poświęcenie wiele uwagi czterem rozmyślaniom odwracającym umysł od sansary.
A więc powinniśmy naprawdę zrozumieć, docenić, na czym polega wyjątkowość,
drogocenność ludzkiej egzystencji. Powinniśmy zrozumieć nauki o nietrwałości,
nauki o przyczynach i skutkach oraz o cierpieniu sansary. Przyswojenie sobie
tych myśli stwarza postawę przemieniającą nasz umysł. Jeśli nie stworzymy
takiej postawy, wówczas nie rozwiniemy prawdziwie dogłębnego zaufania w
odniesieniu do dharmy. Nasz umysł stanie się słaby i będzie brak takiego
niezłomnego przekonania o prawdziwości dharmy. Ci, którzy uważnie studiowali
dharmę, którzy poznali wiele nauk dharmy, wiedzą na pewno, że nie ma żadnej
nauki, nie mamy żadnej praktyki, która nie bazowałaby, nie opierałaby się, nie
wychodziłaby z punktu tych czterech podstawowych rozmyślań, ponieważ one
rzeczywiście przemieniają nasz umysł. Kiedy ktoś naprawdę zgłębi te cztery
rozmyślania, przyjmie je głęboko do serca, to dopiero dzięki temu zrozumie,
czym jest prawdziwe oddanie, że nie jest ono jakimś konceptem, jakimś pojęciem,
które sobie narzucamy, ale jest niezłomnym przekonaniem, jest brakiem wszelkich
wątpliwości. Kiedy dokładnie przeanalizujemy, sprawdzimy nasze oddanie, wówczas
musimy przekonać się, że to oddanie jest niezłomną pewnością co do znaczenia
dharmy. Jeżeli rozwijamy oddanie na tej zasadzie, że aha, zgadzamy się z tymi
naukami, rzeczywiście wydają się one prawdziwe, wydaje się, że to, co ten lama
mówi, jest prawdziwe, jeśli rozwijamy zaufanie polegające tylko na takim
akceptowaniu, potwierdzaniu tego, to bardzo często dzieje się tak, że taki rodzaj
zaufania jest tylko zaufaniem na pokaz, jest pewną demonstracją. Jeżeli mówimy
o prawdziwym, głębokim zaufaniu, tak jak np. o zaufaniu do lamy, które w
wadżrajanie jest tak ważne, to powinniśmy wiedzieć, że oznacza to niezłomne
przekonanie, w którym jest brak jakichkolwiek wątpliwości, przekonanie, że te
nauki są całkowicie prawdziwe. Nie będę więc w szczegółach opowiadać nauk o
cennej ludzkiej egzystencji, o cennym ludzkim ciele, ponieważ jestem
przekonana, że jeżeli siedzicie tutaj przede mną i prosicie o nauki o sześciu
paramitach z punktu widzenia dzogczen, jeżeli w ogóle wspominacie coś o
dzogczen, to muszę przyjąć założenie, że naprawdę głęboko przestudiowaliście,
kontemplowaliście nauki o cennym ludzkim ciele, że rozumiecie wszystkie
osiemnaście warunków, które składają się na cenne ludzkie ciało, rozumiecie
znaczenie tych nauk. Inaczej mówienie o dzogczen byłoby bezsensowne. Jeździmy w
dziesięciu kierunkach, w różne strony i miejsca tego świata po ciągłą
inspirację, błogosławieństwa, nauki, które miałyby nam dać inspirację do
bardziej wzmożonej praktyki, ale jestem przekonana, że nie ma nic bardziej
inspirującego, niż wiedza, uświadomienie sobie wyjątkowości tej sytuacji, którą
mamy w cennej ludzkiej egzystencji, uświadomienie sobie, jak wiele pozytywnych
warunków musiało zejść się razem na to, abyśmy mieli teraz w tym życiu
możliwość pracy nad sobą, możliwość dążenia do Przebudzenia i możliwość
osiągnięcia Przebudzenia. Kiedy naprawdę uświadomimy sobie, kim jesteśmy, jak
bardzo rzadką i wyjątkową sytuacją jest odrodzenie się właśnie w takim cennym
ludzkim ciele, kiedy mamy warunki do studiowania i praktykowania dharmy, kiedy
naprawdę docenimy tę chwilę, to jest to coś najbardziej inspirującego, coś co
sprawi, że w pełni poświęcimy się praktyce dharmy. Byłoby bardzo szkoda, gdyby
sensownej osobie, mającej wszystkie warunki do tego, aby móc poświęcić się
duchowej praktyce, brakowało zrozumienia wyjątkowości tej cennej ludzkiej
egzystencji i z powodu lenistwa, z powodu braku motywacji, braku inspiracji, gdyby
ta osoba rzeczywiście nie poświęciła się duchowej praktyce i gdyby nie
wykorzystała szansy, którą ma i najzwyczajniej w świecie zmarnowała swoje
życie. Gdyby np. podtrzymywała swoje lenistwo, podtrzymywała swój stan
stagnacji. Dlatego bardzo ważne jest, aby na początku ścieżki szczególnie wiele
uwagi poświęcić na uświadomienie sobie cenności ludzkiej egzystencji,
uświadomienie sobie również, że z naszej praktyki duchowej nikt inny nie będzie
miał żadnych korzyści, nikt inny nie będzie miał też żadnych strat. To tylko my
- albo zmarnujemy swoje życie, albo wykorzystamy swoje życie i ani Buddha, ani
dharma, ani sangha nie ma żadnego interesu w tym, żebyśmy my praktykowali. Jest
to wyłącznie dla naszej korzyści. Musimy sobie uświadomić, że dla własnego
dobra musimy wykorzystać tę szansę, którą teraz mamy. Istnieje bardzo wiele
ogólnych warunków dotyczących cennej ludzkiej egzystencji, warunków, które
wydają się dla nas oczywiste, że wszyscy je posiadamy. Ale szczególnie należy
uświadomić sobie, że na cenną ludzką egzystencję składa się również spotkanie
dharmy, zdolność do praktykowania tej duchowej ścieżki, zdolność do zrozumienia
natury swojego umysłu, zdolność do rozróżniania dobra i zła, posiadamy potencjał
rozwinięcia mądrości dotyczącej zrozumienia natury naszego umysłu. Oprócz
uświadomienia sobie tych cennych warunków, musimy być jednak świadomi także
nauk wypływających z drugiego rozmyślania, z drugiego przypomnienia,
przypomnienia o nietrwałości. I to nie tylko nietrwałości dotyczącej
zewnętrznych zjawisk, co jest dosyć zauważalne i oczywiste, ale musimy być
przede wszystkim też świadomi nietrwałości naszego własnego umysłu. Musimy być
świadomi nietrwałości wszystkich zjawisk, tego, że wszystko jest chwilowe.
Również tego, że posiadamy wszystkie te warunki niezbędne do praktykowania. Ale
nawet, kiedy medytujemy, kiedy próbujemy rozwijać to bycie świadomym swojego
umysłu, to również i to staje się nietrwałe. Np. w medytacji miewamy przebłyski
jasnego umysłu, który dostrzega swoją naturę, a w chwilę potem już pojawiają
się zaciemnienia, już popadamy w rozproszenie. A więc tak jak w odniesieniu do
wszystkich zewnętrznych zjawisk, które są ciągle nietrwałe, ciągle ulegają
różnym zmianom, to samo dzieje się w odniesieniu do umysłu. Nie powinniśmy,
więc lgnąć do poczucia trwałości, nie powinniśmy myśleć, że jest coś trwałego,
na czym możemy się oprzeć. Wszystkie złożone zjawiska są nietrwałe.
Utrzymywanie świadomości, przytomności może być porównane tutaj do lampki
płonącej na wietrze, która w każdej chwili może zostać zdmuchnięta. Wszystko
się zmienia, toteż medytujący powinni próbować znaleźć wśród tej zmienności coś
trwałego, na czym się można oprzeć.
A tym jest wewnętrzna mądrość, która się
rozwija. Kontemplując nietrwałość powinniśmy być świadomi tego, że nietrwałe są
wszystkie zewnętrzne zjawiska, nietrwałe są wszystkie żyjące istoty, wszyscy
ludzie, ale nietrwałe jest również wszystko to, co wewnętrzne, a więc
wszelkiego rodzaju myśli, wszelkiego rodzaju pojęcia, odczucia, które się w nas
pojawiają. Medytujący powinien więc spoglądać do środka, powinien spoglądać na
swój umysł będąc świadomym tego, że wszelkie koncepty, wszelkie pojęcia,
wszelkie mentalne doświadczenia są również nietrwałe. Kiedy więc odczuwamy
radość, odczuwamy zadowolenie, nie ma powodu lgnąć do tego doświadczenia,
ponieważ uświadamiamy sobie, że odczucie radości czy szczęścia jest czymś
chwilowym, przemijającym i nie ma sensu próbować tego zatrzymać, bo to i tak
ulegnie zmianie. Tak samo, kiedy odczuwamy nieszczęście, nie powinniśmy myśleć:
„a, moja praktyka teraz cierpi, jestem taki nieszczęśliwy, ponieważ spotkało
mnie to doświadczenie”. Medytujący powinien próbować dostrzegać pewną głębszą
mądrość, pierwotną świadomość, która znajduje się jakby pod tymi wszystkimi
zmiennymi doświadczeniami. Kiedy tak przyglądamy się nietrwałości, widzimy
nietrwałość również wszystkich wewnętrznych mentalnych zjawisk, to dzięki temu
- myślę - możemy dojść w dosyć oczywisty sposób do zrozumienia znaczenia
pustki. Możemy zrozumieć, że pustka jest właśnie brakiem trwałości w
jakichkolwiek zjawiskach. Niemniej, nie rozumiejąc tego, próbujemy chwytać się
tych zjawisk, próbujemy uczynić je czymś konkretnym, solidnym, zarówno w
odniesieniu do różnych naszych mentalnych doświadczeń, jak i do różnych
zewnętrznych zjawisk. Nasze poczucie chwytania, stworzenia czegoś takim
substancjonalnym, trwałym, próbujemy narzucić również na zewnętrzne zjawiska i
próbujemy sądzić, że żyjemy w takim trwałym, niezmiennym świecie. Kiedy jednak
analizujemy to, to zrozumiemy, że w rzeczywistości nie ma niczego, co byłoby
trwałe, co byłoby niezmienne i to jest znaczenie pustki - że nic nie istnieje w
taki całkowicie niezmienny sposób. Powstaje jednak poczucie, że jeśli nie
będziemy trzymać się tego lgnięcia do poczucia realności, to coś będzie nie w
porządku, coś tracimy. I dlatego mimo tego, że zjawiska nie są trwałe,
próbujemy narzucić na to pojęcie, nasze oczekiwanie tego, że jednak zjawiska
muszą być trwałe. Najpierw mamy to w odniesieniu do naszych wewnętrznych
mentalnych zdarzeń. Próbujemy to samo projektować na zewnętrzne zjawiska i
powstaje z tego powodu coś takiego, co jest niezwykle pociągające, staje się
taką grą, którą rozgrywamy wobec siebie samych. Jeżeli jednak zrozumiemy, że
zjawiska nie są trwałe, że są puste w swojej istocie, a jedynie narzucając im
takie pojęcie trwałości stwarzamy w ten sposób pewne warunki, które przyniosą
później określone rezultaty, to dzięki temu możemy lepiej zrozumieć, w jaki
sposób działa prawo karmy. Kiedy mówimy o karmie, kiedy próbujemy analizować karmę,
medytować nam karmą, to zwykle dążymy do zrozumienia takich ogólnych
prawidłowości karmy. Ale musimy uświadamiać sobie również bardzo subtelne
poziomy obecności karmy. Kiedykolwiek zaczynamy tylko wytwarzać jakieś pojęcia,
kiedykolwiek zaczynamy lgnąć w pojęciowy sposób do jakiegokolwiek zjawiska, to
już wtedy wytwarzamy przyczyny, które przyniosą później skutki, już wtedy ma
miejsce tworzenie karmy. A więc musimy być świadomi również tego bardzo
subtelnego poziomu karmy. Kiedy coś zaczynamy "pojęciować", już
wytwarzamy w tym momencie karmiczne powiązania. Kiedy analizujemy karmę, musimy
uświadamiać sobie, musimy sprawdzać, w jaki sposób właściwie tworzy się karma,
kto stwarza karmę, skąd pochodzi ta karma. Medytujący musi zrozumieć, że w
każdej chwili, kiedykolwiek stwarzamy jakieś pojęciowe podejście, że w tym
momencie już wytwarzamy całe mnóstwo karmicznych uwarunkowań. Musimy więc
zawsze utrzymywać przytomność, być świadomi tego, w jaki sposób rozgrywają się
te zjawiska, jak tworzy się karmę. W naukach madhiamiki powiedziane jest: ile
jest właściwie karmy, ile istnieje karmicznych uwarunkowań? Powiedziano, że
jest jej tak niezliczenie wiele, jak nieprzeliczenie wiele jest pyłków kurzu na
powierzchni całej ziemi w trzytysięcznym wszechświecie. Jest też postawione
pytanie, od jakiego czasu, skąd pochodzi karma. Odpowiedź jest taka, że „od niemającego
początku czasu”, czyli od zawsze. Niektóre teksty wyjaśniają, że jest to od
sześciu tysięcy kalp, które poprzedzone były czterema tysiącami kalp, a te
poprzedzone były ośmioma tysiącami kalp i tak w nieskończoność. Wszystkie te
nauki mają jedynie na celu ukazanie, że wszelka karma jest tak niezliczona, jak
niezliczone razy w różnych chwilach tworzymy ją poprzez nasze pojęciowanie.
Musimy być świadomi tego, że jest tak wiele karmy, jak niezliczenie wiele razy
ciągle ją wytwarzamy z chwili na chwilę. Kiedy mamy tylko jedno pojęcie, jeden
koncept, jeden rodzaj pojęciowego myślenia, jest to już wystarczającą podstawą
do stworzenia wszystkich innych niezliczonych rodzajów pojęciowego myślenia.
Dlatego w naukach madhiamiki, kiedy mówi się o urzeczywistnieniu natury umysłu,
to w tym kontekście mówi się, że należy urzeczywistnić, zrozumieć naturę
wszystkich niezliczonych rodzajów pojęciowego myślenia. Albo inaczej to ujmując
- zrozumienie tego jednego rodzaju pojęciowego myślenia. Zrozumienie jego
natury jest zrozumieniem natury wszystkich rodzajów pojęciowego myślenia. Można
by tutaj użyć takiej analogii - gdybyśmy chcieli ściąć drzewo, możemy ucinać
poszczególne listki, poszczególne gałęzie i będzie wydawać się w pewnym
momencie, że może rzeczywiście ścięliśmy to drzewo. Jeśli jednak korzeń
pozostał, to w następnym roku znowu z tego korzenia będą odbijać nowe pędy,
drzewo będzie odrastać i nie będzie końca takiemu procesowi. Będą pojawiać się
ciągle nowe pędy, bo nie wycięliśmy samego korzenia. Dokładnie tak samo jest w
sytuacji, kiedy chcielibyśmy obserwować naturę każdej myśli, każdego rodzaju
pojęciowego myślenia, jakie się pojawia. Nie będzie temu końca, ponieważ wciąż
i wciąż, bez końca będzie się pojawiać nowe i nowe myślenie. Ponieważ mamy
umysł z jego wszystkimi skłonnościami i mamy ciało, mamy zmysły, ciągle będą
przejawiać się różne doświadczenia, ciągle będzie przejawiać się lgnięcie do
tych doświadczeń, ciągle będziemy doświadczać skutków karmicznych, skutków
różnych wcześniejszych przyczyn i ciągle będziemy stwarzać przyczyny
doświadczania następnych skutków w przyszłości. I niezależnie od tego, jak
wiele uważności próbowalibyśmy zastosować w odniesieniu do każdego z tych
zjawisk, to i tak ciągle i ciągle będą pojawiać się nowe zjawiska i nie
wyczerpie to, nie zakończy to strumienia umysłu i strumienia różnych zjawisk,
których on doświadcza, ponieważ trwa jeszcze ten karmiczny proces. Trzeba
wyciąć drzewo razem z korzeniem. Jeżeli zrozumiemy naturę tego właśnie umysłu,
jeśli zrozumiemy naturę samego umysłu, to jest to jak wycięcie drzewa. Wszelkie
inne myśli i pojęcia, które będą pojawiać się w tym umyśle, będą automatycznie
rozumiane, ich natura będzie doświadczana, jeśli zrozumiemy naturę samego
umysłu. Kiedy nie zrozumiemy natury umysłu, to wówczas wszelkie zjawiska, które
się pojawiają, wszelkie nasze doświadczenia będziemy próbowali postrzegać,
chwytać jakby były czymś realnym, czymś solidnym. I wystarczy jedna taka chwila
niezrozumienia natury umysłu, lgnięcie do jednego takiego doświadczenia i już
ono sprawia, że wszystkie inne doświadczenia, które się tworzą na tym,
postrzegamy tak, jakby były trwałe, solidne, realne. I w ten sposób tworzymy
właśnie karmę. Karma powinna być rozumiana więc w tym kontekście jako coś
bardzo subtelnego, coś co dzieje się w nas. Jeżeli lgniemy do poczucia
trwałości, realności jakiegoś zjawiska, już w tym momencie zaczynamy tworzyć
karmę. Powinniśmy więc medytować na karmę rozumiejąc jej subtelny aspekt, nie
tylko w takim ogólnym znaczeniu, że nauki o karmie odnoszą się do zrozumienia
nauk o dobrych i złych uczynkach. Oczywiście z całym szacunkiem dla tych nauk,
ale powinniśmy także próbować zrozumieć ich bardziej subtelne, bardziej
wewnętrzne znaczenie. Uświadomić sobie, że taka jedna chwila nierozpoznania
natury umysłu, ta jedna chwila lgnięcia do jakiegoś doświadczenia może być
podstawą do budowania na tym całego schematu, całej masy pojęć. Może być
podstawą do zbudowania całej cywilizacji, całego kosmosu, wszystkiego tego, co
nazywamy uwarunkowaną egzystencją. Takie jest też znaczenie tego określenia, że
jest to „od niemającego początku czasu’. Dosłownie mówiąc - jest to ‘od początku
niemającego początku’. Oznacza to, że właściwie od zawsze, kiedykolwiek tylko
nie rozpoznajemy natury umysłu, już tworzymy karmę. Ten początek może mieć
miejsce równie dobrze w tej chwili. Przez nierozpoznanie natury umysłu
zaczynamy lgnąć do zjawisk, jakby były realne i w ten sposób tworzymy nową
karmę. Jeśli w tym momencie utniemy to lgnięcie do poczucia realności, do
poczucia trwałości zjawisk, w tym momencie ucinamy także tworzenie karmicznego
łańcucha. Kiedy rozpoznamy, w jaki sposób my mamy potencjał tworzenia karmy, to
zrozumiemy też bardzo łatwo nauki np. o sześciu rodzajach egzystencji, o
sześciu sferach. Oczywiście, że oni wszyscy mają tam swoje własne projekcje,
ale kiedy zrozumiemy, jak my tworzymy jeden rodzaj konceptu, jeden rodzaj lgnięcia,
zrozumiemy też, w jaki sposób mogą się tworzyć wszystkie inne rodzaje konceptu,
wszystkie inne rodzaje lgnięcia i w jaki sposób sześć rodzajów czujących istot
może istnieć, w jaki sposób mogą one ciągle powstawać i zmieniać się w takim
ciągłym strumieniu. Zamiast gubić się w plątaninie różnych rodzajów uwarunkowań
w sześciu sferach egzystencji, zamiast starać się to wszystko poznać, lepiej
byłoby zrozumieć po prostu bezsensowność istnienia tych sześciu rodzajów sfer
sansary. Jeśli zrozumiemy, w jaki sposób jakaś jedna istota przez chwilę bycia
nieświadomą swojej natury stwarza całą tę uwarunkowaną egzystencję, to dzięki
takiemu zrozumieniu będziemy mogli zrozumieć znaczenie, istotę całości tej
uwarunkowanej egzystencji. Myślę, że jest to bardzo ważne, żeby coś takiego
zrozumieć, ponieważ tylko dzięki temu będziemy w stanie docenić sens naprawdę
szczerej, głębokiej duchowej praktyki, polegającej na przemianie swojego
postrzegania, przemianie swojego punktu widzenia. Bez tego nie powstanie w nas
ta autentyczna i szczera chęć przemiany właśnie sposobu widzenia, sposobu
postrzegania. Sądzę, że dzięki takiemu zrozumieniu będzie można docenić
znaczenie prawdziwej duchowej praktyki, docenić prawdziwe głębokie znaczenie
czterech rozmyślań odwracających umysł od sansary. Te cztery rozmyślania są
więc niezmiernie ważne i powinno się poświęcić naprawdę dużo czasu
kontemplowaniu ich. Jeśli nie zgłębimy tych czterech rozmyślań, nie uświadomimy
sobie prawdziwego znaczenia, ważności tej duchowej praktyki. Jeżeli ta prawda,
będąca tym wewnętrznym doświadczeniem, nie zaświeci w nas całkowicie jasno,
wówczas nie będziemy wiedzieli, co powinniśmy naprawdę czynić na ścieżce, na
czym będzie polegać taka prawdziwa duchowa praktyka. Umysł, który rozumie
znaczenie tego, umysł, który oddaje się praktykowaniu ścieżki, musi
jednocześnie być w pewien sposób elastyczny, musi mieć pewną odwagę do
przemiany swojego punktu widzenia, odwagę do tego, aby mogło się pojawić w nas
wewnętrzne, głębokie zrozumienie. Tradycyjnie mówi się o trzech aspektach
ścieżki - o współczuciu, o samodyscyplinie i o oddaniu. Bardzo ważne jest,
żebyśmy zrozumieli, co jest esencją tych właśnie trzech postaw, tej dyscypliny,
współczucia i oddania. Esencją tego jest prawdziwe, głębokie zaufanie, głębokie
przekonanie co do autentyczności tych praktyk. Dlaczego to zaufanie i ta odwaga
są konieczne? Dlaczego są niezbędne? Ponieważ nawet to, co jest niekonceptualną
ostateczną prawdą, próbujemy konceptualizować, próbujemy uchwycić to w ramy
jakiegoś pojęciowego myślenia. Absolutna prawda jest w nas, nie jest czymś na
zewnątrz, czymś do szukania na zewnątrz. Jest rzeczywiście wrodzoną naszą
naturą i tak naprawdę łatwo jest ją urzeczywistnić. Ale mimo, że jest to takie
łatwe do osiągnięcia, bo jest to naszą prawdziwą wrodzoną naturą, to
urzeczywistnienie staje się czymś bardzo dalekim, staje się czymś trudno
osiągalnym. Dlaczego tak jest? Ponieważ my właściwie nie chcemy tego stanu
wolnego od pojęciowania, zaczynamy wytwarzać różne pojęcia na ten temat. Nawet
jeżeli praktykujemy, jeżeli pojawia się jakieś doświadczenie, które sprawia, że
jesteśmy blisko tego urzeczywistnienia, to zaczynamy obawiać się, że nie jest
to zgodne z naszymi oczekiwaniami, nie jest to zgodne z naszym systemem pojęć i
zaczynamy wytwarzać różne pojęcia, wyobrażenia na temat tego osiągnięcia. W ten
sposób całkowicie zaciemniamy, zasłaniamy możliwość urzeczywistnienia tego. Np.
stan bodhisattwy - zaczynamy sobie definiować, zaczynamy myśleć „aha, jest to
częściowe oświecenie wolne od karmy, ale jeszcze nie całkowicie rozwinięte”
itd. Zaczynamy wytwarzać tak trudne koncepty na ten temat, że pojawiają się
różnego rodzaju wątpliwości, pojawia się różne pomieszanie, które sprawia, że
stajemy się oddzieleni od urzeczywistnienia. Wszyscy chcemy poznać ostateczną,
absolutną prawdę. Ale zaczynamy wytwarzać pewne pojęcia na temat tego, czym
jest ta ostateczna prawda. I dochodzimy wreszcie do wniosku: „aha, zrozumiałem,
czym jest absolutna prawda”. Oczywiście natychmiast chcemy komuś opowiedzieć,
czym jest ta absolutna prawda, bo myślimy, że zrozumieliśmy to. I w ten sposób,
wytwarzając jedno pojęcie na temat tego, co ostateczne, stwarzamy już podstawę,
bazę. Na podstawie tego jednego pojęcia wytwarzają się wszystkie inne pojęcia i
popadamy w całe poplątane pojęciowe myślenie. Dlatego też bardzo ważne jest,
abyśmy uczyli się nie lgnąć do wszelkiego rodzaju wyobrażeń czy pojęć na tego,
co ostateczne. Z tego powodu w madhiamice, która stanowi podstawę całej
filozofii buddyjskiej, przedstawione jest bardzo precyzyjne, bardzo dokładne
ukazanie prawdy względnej i ukazanie prawdy ostatecznej, czyli inaczej - prawdy
relatywnej i prawdy absolutnej. Następnie ukazana jest jedność, nierozdzielność
tej prawdy względnej i ostatecznej. Nierozdzielność, a nie nierozróżnialność. Jest
to błąd, w który z łatwością możemy popaść, my wszyscy praktykujący. Kiedy nie
dajemy sobie miejsca, kiedy nie ma miejsca na zrozumienie ostatecznej prawdy i
skupiamy się tylko na relatywnym aspekcie nauki, wówczas istnieje
niebezpieczeństwo, że popadniemy tylko w foremną praktykę, która stanie się
pewną konceptualną praktyką. Sprawia to, że zaczynamy rozdzielać prawdę
względną i prawdę ostateczną i nie rozumiemy ich nierozdzielności. To jest
drugi błąd, w który możemy popaść. Lgnięcie tylko do aspektu relatywnego w
rzeczywistości jest tylko umysłem. Lgnięcie tylko do tego, co absolutne i
uchwycenie się skrajności tylko absolutnego, jest także umysłem. Lgnięcie do
poczucia rozdzielności prawdy względnej i ostatecznej, relatywnej i absolutnej,
jest także tylko umysłem. Nie ma żadnej zewnętrznej siły, która sprawiałaby,
zmuszałaby nas do nierozpoznania prawdy względnej i ostatecznej i ich
nierozdzielności. A więc zarówno przylgnięcie tylko do prawdy względnej jest
tylko umysłem, przylgnięcie do tego, co ostateczne, jest tylko umysłem,
stwarzanie różnicy, rozdzielenia między tym co względne i ostateczne jest także
tylko umysłem. Ażeby ukazać to w prosty sposób - przejawianie się jakiegoś
zjawiska, ukazanie się, jest prawdą względną, jest prawdą relatywną. Ostateczna
natura, prawdziwa natura tego zjawiska, które się przejawia, jest prawdą
ostateczną. A więc to nie są dwie różne rzeczy, prawda względna i ostateczna są
nierozróżnialne. To, że zjawisko się przejawia i jak ono się przejawia - jest
prawdą względną. Ale jaka jest jego prawdziwa, ostateczna natura, jest prawdą
ostateczną. I te dwa aspekty nie są jakimiś dwiema różnymi rzeczami. A więc
przylgnięcie tylko do relatywnego, dostrzeganie tylko samego przejawiania się,
jest pewnym konceptem, jest pewnym mentalnym wytworem. Albo przylgnięcie do
tylko ostatecznej natury jest także pewnym mentalnym wytworem, jest tylko
konceptem. Każde przejawione zjawisko - co to znaczy przejawione zjawisko?
Takie zjawisko, które możemy postrzegać za pomocą naszych zmysłów, możemy je
widzieć, słyszeć, dotknąć, posmakować, powąchać. Myślenie, że takie zjawisko
pozbawione jest swojej własnej istoty, pozbawione jest trwałej esencji, jest
dosyć głupią ideą, nieprawdaż? A więc po pierwsze - myślenie, że to zjawisko
jest puste, jest pewną głupią ideą, myślenie, że ono się nie przejawia. Ale
lgnięcie też tylko do tego, jak ono wygląda, chwytanie się tylko tego aspektu,
jak to zjawisko wygląda, jest znowu tylko takim odjazdem ego. Niemniej istnieje
taka skłonność do lgnięcia tylko do aspektu dostrzegania tego, jak zjawiska się
przejawiają, w jaki sposób nasz nieświadomy, pomieszany umysł widzi, w jaki
sposób wyglądają te zjawiska, to co widzimy, to co słyszymy. Istnieje skłonność
do lgnięcia tylko do tego relatywnego aspektu. Jest wielu medytujących, którzy
pozwalają sobie przylgnąć do tylko tego względnego aspektu, opierać się tylko
na tym, co widzą, słyszą itd. Są też jednak tacy praktykujący, którzy lgną
tylko do tego aspektu pustki. Myślą, że wszelkie zjawiska, jakiekolwiek się
przejawiają, że są tylko puste. W związku z tym wytwarzają takie pojęcia, że
wszystko jest nieistniejące, że wszystko jest puste i lgną w ten sposób do
pojęcia pustki. Jest to także konceptualizowaniem. Mamy więc zarówno
konceptualizowanie tego relatywnego aspektu, jak i konceptualizowanie
ostatecznego aspektu, ale każde z nich jest niczym innym, jak tylko znowu
pewnym mentalnym wytworem, pewnym wytworem naszego umysłu. Mówimy więc ciągle,
że umysł nie rozpoznaje natury, mówimy, że umysł nie rozpoznaje czegoś. Ale
czym jest ten umysł stwarzający pojęcie nierozumienia czegoś? W rzeczywistości
jest to po prostu nieświadomość, nie uświadamianie sobie czegoś, niewiedza. Po
tybetańsku nazywa się to marigpa. Rigpa oznacza widzenie, postrzeganie
prawdziwej natury. Wyjście poza marigpę, poza tę niewiedzę, jeżeli wyjdziemy
poza marigpę, poza niewiedzę, bycie nieświadomym, to oznacza, że kiedy się
przekroczy tę marigpę, to widzi się nierozdzielność prawdy względnej, tego, jak
zjawiska się przejawiają i prawdy ostatecznej, tego, jakimi zjawiska są w
swojej prawdziwej, ostatecznej naturze. Chodzi więc o zrozumienie zarówno tego
względnego, relatywnego aspektu zjawisk, jak i zrozumienie ostatecznego i
zrozumienie ich nierozdzielności. Jest to jakby kluczowym punktem, do którego
dążymy. Ale oczywiście, żebyśmy mogli to osiągnąć, istnieją pewne stopnie
pogłębiania tego zrozumienia. Najpierw musimy dobrze zrozumieć względną prawdę,
musimy zrozumieć ostateczną prawdę i następnie zrozumieć ich nierozdzielność.
Te rodzaje nauk są więc przedstawiane w taki stopniowy sposób, czyli mówimy
tutaj o naukach mahajany, mówimy o naukach madhiamiki, czy też mówimy później o
naukach wadżrajany, naukach dzogczen, naukach mantrajany. Wszystkie te różne
rodzaje podejść ukazują jedynie, w jaki sposób można stopniowo zrozumieć te dwa
aspekty prawdy i następnie ich nierozdzielność. Jeżeli studiujemy nauki
mahajany przedstawiające sześć paramit, to zrozumiemy, że to nie jest tak, że
tym, którzy opisywali te nauki, brakowało zrozumienia, podejścia wadżrajany czy
sekretnej mantrajany czy zrozumienia tego właśnie, co prowadzi do samej natury
umysłu. Zobaczymy, że w sześciu paramitach podkreślane jest znaczenie mądrości,
zrozumienia, że sześć paramit nie jest w rzeczywistości paramitami, jeśli niepołączone
jest to z mądrością. A ta mądrość, to zrozumienie natury umysłu, jest właśnie
tym, o czym mówią wszystkie te wymienione nauki mahajany, sekretnej mantrajany
itd., nauki prowadzące do zrozumienia natury umysłu, a więc do mądrości. Ale ta
podstawowa niewiedza, nazywana często współistniejącą albo współpowstającą
niewiedzą, jest tym, co przesłania naturę umysłu, co uniemożliwia jej
przejawienie się. Skoro powstaje to podstawowe pojęcie, które sprawia, że nie
może się przejawić natura umysłu, to na bazie tego powstają także wszystkie
błędne poglądy, również błędne poglądy dotyczące tego, czym jest oświecenie.
Zaczynamy więc konceptualizować, wytwarzać sobie różne wyobrażenia, pojęcia na
temat tego, czym jest prawdziwe Przebudzenie, czym jest bodhicitta, w końcu powstają
też różne koncepty, wyobrażenia na temat czego, czym jest prawdziwe
współczucie. Koncepty, a więc takie pojęciowe myślenie, są więc różnymi
wytworami umysłu, które sprawiają, że pojawiają się dalsze koncepty, dalsze
wytwory umysłu i nawet jeżeli są to jakieś pozytywne, dobre koncepty, to nie są
one w stanie pokonać konceptów. Jest to porównywane czasami do psa, który kręci
się w kółko próbując złapać koniec własnego ogona. Możemy przez wiele, wiele
lat poświęcić się rozwijaniu prawych konceptów, możemy czynić wiele dobroci,
możemy starać się być jak najlepszymi ludźmi, jednak nie potrafimy przeciąć się
przez sam korzeń tego pojęciowego myślenia, ponieważ pojęciowe myślenie nie
pokonuje pojęciowego myślenia. Wśród mistrzów mahajany, którzy pisali na temat
paramit, wśród wielu autorów jest dwóch wybitnych, którym zawdzięczamy
klasyczne teksty na temat sześciu paramit. Tymi mistrzami są Asanga i
Szantidewa. Szantidewa np. w odniesieniu do paramit uważa, że kluczowo ważne
jest, aby zrozumieć na początku znaczenie względnej i ostatecznej prawdy.
Szantidewa używa takiego porównania, że gdyby niewidomy człowiek prowadził
grupę ślepców, to nawet jeżeli ma jak najlepszą intencję, pragnienie
doprowadzenia ich do jakiegoś miejsca uwolnienia z wielkiego pustkowia, po
którym ich prowadzi, to i tak sama ta intencja nie gwarantuje jeszcze, że
naprawdę doprowadzi ich do celu. Tak samo bez zrozumienia znaczenia względnej i
ostatecznej prawdy, bez zrozumienia natury umysłu, jeżeli praktykujemy tylko
same paramity takie jak dobroczynność, etyczna samodyscyplina, cierpliwość,
pilność i medytacja, to nie możemy jeszcze mieć gwarancji, że naprawdę
doprowadzi nas to do ostatecznego celu. Nie wiemy, dokąd zmierzają te praktyki,
jeżeli nie mamy właściwego zrozumienia względnej i ostatecznej prawdy. Z kolei
Asanga mówi, że jeżeli ktoś pragnie osiągnąć oświecenie i jeżeli będzie w
stanie porzucić lgnięcie do poczucia ‘ja’, to wówczas szczodrość i inne
paramity, inne dobre cechy pojawią się w nim bez żadnego problemu. Z punktu
widzenia mahajany powiedziane jest, że potrzebujemy praktykować niezwykle
rozlegle szczodrość wolną od lgnięcia do ego. Jeśli rozpoznamy, czym jest
prawdziwe poczucie ‘ja’, czym jest prawdziwe ego i rozpoznamy brak w nim
jakiejkolwiek trwałości, jakiejkolwiek realnej egzystencji, wówczas z łatwością
będziemy mogli przekroczyć ten koncept lgnięcia do poczucia, że to jest moje. Z
łatwością rozwinie się w nas gotowość do dzielenia się wszystkim, cokolwiek
jest potrzebne dla innych. Dlatego z tego podstawowego zrozumienia natury nas
samych, natury naszego umysłu, automatycznie pojawi się całkowicie
nieuwarunkowana szczodrość. Z punktu widzenia tego, co mówi Asanga, widzimy, że
praktykowanie tej doskonałej szczodrości oznacza całkowicie wolne od
samolubstwa, wolne od lgnięcia do poczucia ‘ja’ ofiarowanie swojego ciała, mowy
i umysłu, ofiarowywanie swoich posiadłości, ofiarowywanie swojego czasu,
całkowicie wolne od stronniczości i całkowicie wolne od przywiązania -
dzielenie się tym, co mamy. Inne instrukcje niż to, właściwie nie są w ogóle
potrzebne. A więc czemu pojawia się tego rodzaju wymówka, której sobie szukamy
i myślimy: aha, potrzebuję wszystkich tych nauk mówiących o tym, w jaki sposób
powinienem się dzielić, w jaki sposób powinienem robić to, czy tamto. W rzeczywistości
jest to tylko wymówka, która płynie z tego, że utrzymujemy ciągle koncept tego,
jak to ja powinienem praktykować. Pojawia się np. ktoś, kto nie pasuje nam do
naszej koncepcji wolnej od stronniczości szczodrości i zaczynamy dla takiego
nielogicznego podejścia szukać logicznych uzasadnień, dlaczego właśnie wobec
tej a tej osoby nie powinienem okazać szczodrości, dlaczego nie powinienem jej
czegoś dać. I znajdujemy sobie logiczne uzasadnienia, dlaczego powinniśmy być
jednak stronniczy i zachować się w taki sposób wobec tego kogoś. Jest to
pewnego rodzaju skłonność, która istnieje wśród nas, medytujących, jest to
pewnego rodzaju choroba, która nas dręczy. Gdybyśmy naprawdę szczerze
praktykowali od samego początku, to już od chwili przyjęcia schronienia
powinniśmy stać się całkowicie nieegoistyczni. Ale jednak nie przyjmujemy
takiej postawy i w ten sposób dochodzimy do wniosku, że potrzebujemy jeszcze
innej nauki, żeby pokonać swoje egoistyczne podejście. Ale znów tej nowej nauki
nie stosujemy w taki nieegoistyczny sposób. Potrzebujemy dalszej nauki, która
pozwoli nam to pokonać, żebyśmy my nauczyli się być nieegoistyczni, więc
szukamy następnej nauki i tak stopniowo, krok po kroku, możemy przejść całą
ścieżkę, ciągle utrzymując pojęcie, że jest jednak takie jakieś ‘ja’, które
muszę ochraniać, jest ‘ja’, o które muszę zabiegać, jest ‘ja’, dla którego
muszę osiągnąć taki duchowy rozwój. I ciągle trzymamy się kurczowo czegoś, co
powinniśmy byli porzucić na samym początku. Szantidewa z kolei przedstawia to w
ten sposób, że to nasze ciągłe nawykowe trzymanie się poczucia podmiotu,
przedmiotu i działania; że jest ktoś, jest jakiś obiekt, wobec którego ma
miejsce działanie i jest jakieś działanie - to jest właśnie czynnikiem, który
powstrzymuje nas ciągle przed przejawieniem się takiej nieuwarunkowanej
niesamolubności, nielgnięcia do poczucia ‘ja’. Szantidewa mówi, że skłonność do
trzymania się tych trzech rodzajów pojęć: podmiotu, przedmiotu i działania;
tego, że ja robię coś wobec kogoś, kto jest odbiorcą mojego czynu; albo, że
ktoś robi coś względem mnie i ja jestem odbiorcą tego - to takie potrójne
pojęcie podmiotu, przedmiotu i działania jest już bazą, na której nadbudowuje
się później całe dalsze to pojęciowe pomieszanie. Np. w odniesieniu do
szczodrości - to, co jest rozumiane jako ta doskonała szczodrość, jest to po
prostu taki naturalny instynkt podzielenia się z kimś czymś, naturalny instynkt
dania komuś czegoś. I nie ma tutaj potrzeby stwarzania jakichkolwiek pojęć,
nadawania temu nazw: ‘to jest szczodrość, bo ja daję coś komuś’. Jest to
naturalny instynkt podzielenia się czymś. Jeżeli nie mamy potrzeby dawania
takiej nazwy, tylko potrafimy w naturalny sposób stosować to, wówczas jest to
ta prawdziwa, czysta szczodrość. To samo będzie w odniesieniu do innych
działań. Nie ma potrzeby nazywania czegoś doskonałością etyki albo
doskonałością cierpliwości. Wystarczy tylko bez tworzenia takich pojęć po
prostu robić to. Jeżeli rozpoznamy naturę umysłu, to wówczas jesteśmy wolni od
wszelkiego pojęciowania, od tworzenia konceptów. Dlatego Longczienpa mówi, że
nie ma potrzeby używania nazw dla tych poszczególnych działań, tylko nazywa to
całościowo bodhicittą. Jeśli chodzi o szczodrość - doskonała szczodrość jest
całkowicie wolna od wszelkich pojęć i jest to po prostu bodhicitta. Tego
rodzaju szczodrość musi być etycznie poprawna, etycznie właściwa. Byłoby
nielogiczne myśleć, że może być czysta szczodrość wolna od pojęć, jednak
niepoprawna etycznie. W taki sam sposób szczodrość nie jest czymś różnym nie
tylko od tej czystej etyki, ale prawdziwa czysta szczodrość nie jest czymś
różnym od cierpliwości, nie jest czymś różnym od entuzjastycznych wysiłków czy
od medytacji. Kiedy tych sześć wyzwalających działań jest całkowicie czystych i
jest wolnych od lgnięcia do poczucia ego, wówczas tych sześć wyzwalających
działań jest po prostu przebudzonym umysłem, jest bodhicittą. Ostateczna
natura, o której tutaj od początku mówimy, nie jest niczym innym, jak
zrozumieniem nierozdzielności prawdy względnej i ostatecznej. Kiedy w filozofii
mówimy o tym, że wszystkie zjawiska przejawiają się z czystej natury umysłu i
że są nierozdzielnością pustki i przejawienia, to w rzeczywistości chodzi tutaj
o to samo, co określamy innym pojęciem - nierozdzielności pustki i bodhicitty. Umysł, który zaczyna rozdzielać pojęcia pustki i współczucia czy pustki i
bodhicitty, jest to znowu ten sam umysł, który zaczyna rozróżniać prawdę
względną i ostateczną. I w tym przypadku również szczodrość, jeżeli jest
praktykowana z takiego punktu widzenia rozdzielenia prawdy względnej i
ostatecznej, traci swoją pierwotną mądrość, pierwotne zrozumienie i staje się
już tylko uwarunkowaną szczodrością. Jest to taki rodzaj szczodrości, z którym
mamy zwykle do czynienia, szczodrości ograniczonej pojęciami dającego, dawanego
i tego, komu jest dawane. I z tego punktu widzenia zaczynają być ważne nauki
komu dawać, kiedy dawać, jak często powinniśmy praktykować współczucie i
dawanie, czy powinniśmy dawać na wschód, czy na zachód i jakie będą skutki
tego, kiedy damy coś niewłaściwie itd. Wszystkie te nauki zaczynają być wtedy
potrzebne. W naukach wadżrajany, zwanych inaczej naukami sekretnej mantrajany
albo w naukach tantrajany - główny nacisk położony jest właśnie na
urzeczywistnienie tej natury umysłu. Będę omawiać tutaj te paramity w oparciu o
tekst ułożony przez Longczienpę, tekst nazywany Drogocenna skarbnica
dharmadhatu. W tekście tym, w odniesieniu do nauk o paramitach, nacisk położony
jest głównie na przecięcie lgnięcia do poczucia ‘ja’. Pytanie: Czy istnieje
możliwość, w sposób świadomy lub nie, przyjęcia na siebie czyjejś karmy?
Odpowiedź: Tak, można przyjąć na siebie czyjąś karmę, ale trzeba najpierw
całkowicie przekroczyć swoją własną karmę, być całkowicie wolnym od swojej
własnej karmy, być w najwyższym stopniu urzeczywistnioną istotą. Wtedy można
brać karmę innych na siebie. Ale dlaczego o to pytasz? Pytający: To pojawiło
się z rozmów w kręgach różnych leczących osób, mówiących, że ktoś zabiera na
siebie czyjeś choroby czy czyjąś karmę. Odpowiedź c.d.: Można z dwóch punktów
widzenia spojrzeć na to branie na siebie karmy innych. Po pierwsze - z punktu
widzenia nauki Buddy trzeba powiedzieć: każdy musi doświadczyć skutków swojej
własnej karmy i to jest nieuniknione. A z drugiego punktu widzenia - jeśli
mówimy o braniu karmy wszystkich czujących istot na siebie, to jest to bardziej
z absolutnego punktu widzenia, kiedy jesteś postrzegany jako ten, który
stworzył wszystkie czujące istoty. Jeżeli mówi się, że wszystko jest przejawem
własnego umysłu, to również wszystkie czujące istoty, razem z tym całym
karmicznym uwarunkowaniem, są przejawem twojego umysłu i możesz mieć całkiem
dużo pracy z wzięciem na siebie całej tej uwarunkowanej karmy innych. Jeśli
pomyślisz o tych wszystkich niezwykłych bodhisattwach, którzy z tak wielkim
trudem biorą całą nieskończoną karmę wszystkich istot na siebie, a my ciągle
jesteśmy tutaj uwięzieni, to możesz mieć wyobrażenie na temat tego, jak wiele
tej karmy da się wziąć na siebie, lub nie. Są więc te dwa podejścia. Możesz wziąć
na siebie karmę czujących istot, jeśli osiągniesz ostateczne urzeczywistnienie.
Dlatego istnieją takie ostateczne modlitwy, w których modlimy się, ‘aby
wszystkie czujące istoty osiągnęły wyzwolenie. Do tego czasu ja sam nie osiągnę
wyzwolenia’. To jest właśnie z takiego punktu widzenia. Ale z takiego bardziej
względnego punktu widzenia, jest coś takiego jak kolektywna, zbiorowa karma i
my możemy sami ulec wpływowi tej zbiorowej karmy, która się zbiera w nas, jak
również my możemy mieć wpływ na tę zbiorową karmę. Autentycznie
urzeczywistniona istota może mieć wpływ na taką zbiorową karmę, może zmienić
kierunek karmy, zmienić kierunek dojrzewania tych przyczyn. To jest właśnie to,
co dzieje się, kiedy np. spotykamy autentycznych mistrzów i nasza własna karma
zaczyna zmieniać się w kierunku dojrzewania coraz większego zrozumienia,
większej mądrości. Dobrze więc jest brać na siebie karmę innych, ale najlepszym
sposobem, aby to uczynić, jest ucięcie korzenia swojej własnej niewiedzy.
Płynący z niewiedzy błąd wiary w istnienie tego, który coś czyni, płynący z
niewiedzy błąd wiary w istnienie tego, wobec kogo jest coś czynione i płynący z
niewiedzy błąd wiary w to, że istnieje sam czyn. A więc możesz mieć z tym też
całkiem dużo pracy. Rano mówiliśmy dużo o tym, w jaki sposób dotrzeć do samego
korzenia, do konceptualnego ‘ja’, do pojęcia ‘ja’ i w jaki sposób uciąć ten
korzeń. Niemniej chciałam w tej chwili zwrócić uwagę na to, że otrzymałam kilka
listów, kilka kartek z prośbą o rozmowę indywidualną i niektóre z nich dzielą
ten sam problem, który wydaje się być dosyć wspólnym problemem dla wielu
medytujących - mianowicie problem zintegrowania praktyki z codziennym życiem.
Istnieje taki pogląd - niektórzy sądzą, że jeżeli ktoś jest dobrym medytującym,
to nie powinien sobie umieć radzić w codziennym życiu, a jak ktoś jest
praktycznym człowiekiem, to nie będzie umiał dobrze medytować. Ale jest to
bardzo błędny pogląd, polegający na odróżnianiu tego co względne i ostateczne.
Jesteśmy skłonni stwarzać tego rodzaju pojęcia na temat rezultatu; wyobrażenia,
z powodu których później nie potrafimy w naszym działaniu zastosować tego, co
dotyczy ostatecznego celu praktyki. I to jest błąd. Z mojego punktu widzenia
wydaje się, że to powinno być łatwiejsze, jeżeli nie lgniecie tak do sztywno
ustalonych pojęć, do sztywno ustalonych konceptów. Powinno być o wiele więcej
elastyczności, o wiele więcej łatwości w podejściu do różnych sytuacji. Skąd
więc biorą się te problemy? Wcześniej była też mowa o tym, że dzięki tej
elastyczności różne zobowiązania powinniśmy wypełniać w łatwiejszy sposób.
Niektórzy mówią: mam tak wiele zobowiązań, mam zobowiązania wobec swojej matki,
wobec żony, wobec dzieci, wobec pracy itd. i z powodu tych zobowiązań nie
jestem w stanie dobrze praktykować. Być może, że z powodu wypełniania tych
zobowiązań będziemy mieli mniej czasu na formalną praktykę, mniej czasu na
medytację. Ale w końcu, po co medytujemy? Medytujemy po to, żeby przekroczyć
taką potrzebę ochraniania ciągle tego poczucia ‘ja’, ochraniania siebie. Weźmy
taki przykład: jeżeli jest nauczyciel, który zaczyna poświęcać bardzo wiele
czasu swoim uczniom, prowadzeniu Ośrodka itd., przestaje mieć czas dla siebie.
Jeżeli on mówi, że ciągle nie ma czasu dla siebie, to może to brzmieć trochę
egoistycznie. Ale jeżeli on naprawdę nie ma czasu dla siebie, bo poświęca
siebie ciągle innym, to wygląda na to, że jednak zarówno nauczyciel, jak i
uczniowie, powinni być podobni. Uczniowie też powinni poświęcać czas innym.
Gdyby ktoś np. poświęcał swojej praktyce medytacyjnej półtorej, dwie czy trzy
godziny dziennie i miałby taką skłonność oddzielania medytacji od życia, to
będzie wyglądać to w ten sposób, że do swojej medytacji potrzebuje bardzo
dobrego miejsca, spokojnego miejsca, gdzie pali się kadzidło, jest przyjemna
atmosfera, kolor pomieszczenia jest w porządku, jest cicho. Zabierając się do
medytacji potrzebuje najpierw pół godziny na wytłumaczenie innym, że teraz mają
być cicho, później potrzebuje pół godziny na uspokojenie siebie samego. Potem
siedzi, próbuje się skupić i przez jakąś krótką chwilę uzyskuje
jednoupunktowioną koncentrację. Spogląda na zegarek i okazuje się, że dla tej
jednej krótkiej chwili potrzeba było przynajmniej półtorej godziny przygotowań.
Jeżeli więc ktoś poświęca półtorej godziny na to, żeby przez jedną chwilę tylko
pozostać bez rozproszenia, a przez pozostały czas mu się to nie udaje, ciągle
jest rozproszony i narzeka, że ta medytacja nie jest dobra, to taki rodzaj
praktyki rzeczywiście jest bezwartościowy. W takim przypadku będziemy również
troszczyć się bardzo o to, kiedy wreszcie osiągniemy rezultat, jak będzie
wyglądać ten rezultat, ile mantr jeszcze musimy powiedzieć, jak wiele pracy
musimy włożyć w to, żeby wizualizacja była klarowna. Pojawia się faza
budowania, coś się pojawia przed nami, coś w nas się wchłania, my gdzieś
wychodzimy, coś robimy, zaczynamy kombinować, robić to wszystko i w końcu
zastanawiamy się, jak to wszystko ma jeszcze pomóc wszystkim innym. A ci,
którzy poświęcają się praktyce rytuałów, mają jeszcze większy problem, ponieważ
w czasie wykonywania rytuału zastanawiają się, jakie jest znaczenie tego, co ja
robię, jak to właściwie trzeba było zrobić. Jest to doskonała podstawa do
powstania różnego rodzaju wątpliwości, co właściwie tekst mówi na temat tego
rytuału, jak to powinno być robione, co ten lama powiedział, a co tamta
powiedziała na ten temat, a co jeszcze książka mówi na ten temat. Bardzo trudno
jest pamiętać dokładnie o tym, jak się wykonuje rytuał, jakie jest jego
znaczenie. Zaplątujemy się w to tak, że praktyka staje się czymś zupełnie
oddzielonym od naszego życia, czymś zupełnie odrębnym, niż nasze codzienne
życie. Zapominamy prawdziwy sens praktykowania takich rytuałów i pojawia się
znowu bardzo poważny problem. Czasami mamy poczucie, że praktyka nas związuje,
że odbiera nam swobodę. Ale skąd to się bierze? Z powodu naszych konceptów,
różnych pojęć, które implikujemy, które nakładamy na tę praktykę. To my
powinniśmy trzymać naszą praktykę mocno w garści, to my powinniśmy mieć ją,
można powiedzieć, związaną i panować nad nią. Praktyka powinna być tym, co nam
pomaga. Inaczej jest to zupełnie beznadziejne. Powinniśmy sprawdzić, jaka jest
nasza relacja z praktyką, którą wykonujemy, niezależnie od tego, jaka to jest
praktyka. Czy jest to praktyka szine, lhagthong, praktyka uspokajania umysłu i
spoglądania w jego naturę, czy jest to praktyka procesu stwarzania tyb.
czierim, czy jest to praktyka powtarzania mantry, albo czy jest to praktyka
mahajany taka jak tonglen. Niezależnie od tego, jaką ona jest, powinniśmy
sprawdzić naszą relację, nasze powiązanie z tą praktyką. Czasem może być tak,
że sami wybieramy jakąś praktykę, ponieważ sami czujemy szczególne przyciąganie
do tej praktyki, czujemy się z nią dobrze. A czasami jest tak, że ktoś nie
miałby takich specjalnych upodobań, nie brałby się za żadną praktykę, tylko z
otępiałym umysłem siedziałby, słuchał różnych nauk i czekał, aż któregoś dnia w
głupim umyśle pojawi się oświecenie. Jeżeli tak miałoby być, wtedy nauczyciel
nieraz może zadać pewną praktykę dostosowaną do naszych potrzeb, wyjaśnić -
masz to robić tak i tak i ma to być twoją codzienną praktyką. Są więc te dwa
rodzaje podejścia, zdobycia praktyki - albo wybieramy coś samemu, bo
szczególnie mamy inklinacje do tego, albo lama nam zadaje jakąś pracę. W jednym
i drugim przypadku powinniśmy podążać bardzo dokładnie za instrukcjami, jakie
otrzymaliśmy od lamy, za wyjaśnieniami na temat tego, w jaki sposób medytować.
Stosując się dokładnie do tych wskazówek, po tym jak będziemy stosować
praktykę, coraz bardziej będziemy doceniać jej znaczenie, będziemy doceniać jej
głębię i dzięki temu, kiedy docenimy prawdziwe znaczenie praktyki, będziemy ją
robić jeszcze bardziej szczerze. Chodzi o to, żebyśmy dzięki praktyce
zrozumieli w końcu, jak dalece nasz własny umysł potrzebuje się zmienić, jak
głęboka transformacja, jak głęboka przemiana musi nastąpić. Musimy zrozumieć,
że faktycznym celem naszej praktyki jest uzyskanie tego wewnętrznego wglądu,
jasnego widzenia wewnętrznego. To jest jedyny cel, któremu służą wszystkie
praktyki. Kiedy stwierdzimy jednak, że nasza praktyka staje się czymś bardzo
oddzielonym od naszego życia, ta duchowa część praktyki i nasze codzienne życie
stają się dwiema różnymi rzeczami, to wówczas możemy być pewni, że cały postęp,
jakiego dokonaliśmy, został zaprzepaszczony. Jedynym celem praktyki jest
uświadomienie sobie ważności utrzymywania ciągle niezachwianej przytomności,
bycia świadomym tego, co dzieje się w naszym umyśle. Ale kiedy potrafilibyśmy
utrzymywać tę przytomną świadomość tylko w czasie sesji medytacyjnej, to znowu
pojawi się brak pełni w praktyce i zaczniemy mieć poczucie winy z tego powodu,
że taką naprawdę jasną świadomość, przytomność, możemy utrzymać w czasie
medytacji, a przecież nie jesteśmy w stanie w życiu tylko medytować. Mamy inne
rzeczy, które musimy robić i jeśli wówczas nie będziemy utrzymywać tej
przytomnej świadomości, będziemy mieli poczucie winy, poczucie, że coś robimy w
taki niedoskonały sposób, że odchodzimy w tym czasie od prawdziwej praktyki. I
powstanie tendencja, skłonność do wydłużania czasu, który spędzamy w siedzącej
medytacji, zamiast rozwijania, przedłużania czasu, kiedy jesteśmy przytomni,
niezależnie od tego, czy siedzimy w medytacji, czy poruszamy się i coś robimy.
Czy jest jakakolwiek chwila, w której nie powinniśmy praktykować schronienia, w
której nie powinniśmy utrzymywać umysłu ukierunkowanego na Trzy Klejnoty? Czy
jest jakakolwiek chwila, w której nie powinniśmy praktykować bodhicitty albo
nie utrzymywać przytomnej świadomości? Prawdziwy medytujący utrzymuje te
postawy przez cały czas, tak że stają się one całkowicie zintegrowane z jego
życiem. Może więc zdarzyć się, że będziemy mieli coraz mniej czasu na formalną
medytację, ale samo w sobie nie jest to błędem, ponieważ w ostatecznym sensie
powinniśmy uczyć nie oddzielać tego, co jest w sesji medytacyjnej i tego, co
jest w czasie codziennego życia. To oddzielenie powinno się coraz bardziej
zmniejszać. Tak, że ostatecznym celem praktyki jest to, aby utrzymywać w każdej
chwili taką przytomną świadomość, tak żeby stale być przebudzonym. Druga
przeszkoda pojawia się tylko wtedy, kiedy ktoś ma skłonność do silnego lgnięcia
do ego, silnego lgnięcia do poczucia ‘ja’. Wiąże się z tym również to, że ktoś
ma dużą skłonność do bycia niezdyscyplinowanym, do posiadania małej samodyscypliny.
Efektem tego jest to, że następuje silne odróżnienie między mną i praktyką, ja
i praktyka są czymś różnym. My wszyscy chcemy osiągnąć stan nie lgnięcia do
ego, ale możemy mieć czasami skłonność do myślenia, do osądzania, że w tej
całej praktyce za mało czasu pozostaje dla nas samych. Możemy myśleć: aha,
ofiarowuję siebie innym, będę pracować dla innych np. przez cały miesiąc, ale
przynajmniej weekendy muszę mieć dla siebie. Taka postawa wiąże się z takim
może nastawieniem: okay, ja nie oczekuję niczego w zamian od innych, ale
przynajmniej moja mądrość musi wzrastać. Mamy więc ciągle jakieś oczekiwania w
stosunku do siebie, mamy oczekiwania, że coś z tego będziemy mieli. Z takiej
postawy bardzo łatwo jest rozwinąć egoistyczne podejście, które wiąże się
później z rywalizacją z innymi, wiąże się z tym, że łatwo popadamy w irytację
albo gniew, albo że nasz umysł jest stale pobudzony, rozpoczynamy różne
działania i nie potrafimy doprowadzić ich do końca, towarzyszy nam stały
niepokój. To wszystko pojawia się właśnie w takim umyśle, który jednak oczekuje
czegoś dla siebie, jeśli nie z zewnątrz, to przynajmniej że wewnątrz w nim coś
będzie wzrastało, że coś z tego będzie mieć. Wiążą się z tym również takie
postawy, kiedy ktoś mówi: aha, ja jeszcze nie jestem w pełni Przebudzony, nie
zrozumiałem do końca nauk madhiamiki, nie zrozumiałem tego czy tamtego, więc
nie muszę wcale siebie tak bezgranicznie poświęcać innym, mogę coś jeszcze mieć
z tego życia dla siebie, należy mi się. I taka postawa zawsze będzie
przeciwstawiać się prawdziwej niesamolubności. Kiedy zamierzamy oddać siebie,
poświęcić siebie pracy dla innych np. przez jeden cały dzień, niech to będzie
przykładowo praca w Ośrodku Dharmy, jeżeli nie mamy żadnego planu, po prostu
myślimy: ofiarowuję cały swój czas, nie wiem, co akurat będzie do zrobienia,
zrobię to, co będzie potrzebne - to jest to przykład jednej postawy. Inną
postawą jest to, kiedy przychodzimy i myślimy: ofiaruję swój cały dzień, ale
między 12:00 a 13:30 będę miał czas na odpoczynek, to jest mój prywatny czas.
Jeżeli coś w tym czasie nam przeszkodzi, to zaczynamy myśleć: coś jest nie w
porządku, jak oni śmią mi przeszkadzać, bądź co bądź ofiarowuję dwadzieścia
dwie i pół godziny każdej doby dla Ośrodka i chociaż tę chwilę chciałbym zachować
na swój prywatny użytek, a oni mi w tym ciągle przeszkadzają. Taka postawa jest
związana z pewnym brakiem odwagi do przekroczenia pewnych granic i pojawi się w
związku z tym taki rodzaj oczekiwania, że coś jednak ja muszę mieć, taki rodzaj
żebrania o coś, że mnie się mimo wszystko coś należy. Taka postawa sprawi, że
nawet jeśli będzie w nas wiele współczucia, będzie wiele tolerancji, to jednak
w takich chwilach pojawi się pewne zmęczenie, zmęczenie polegające na tym: aha,
już jestem zmęczony tym współczuciem, potrzebuję przez chwilę po prostu zająć
się sobą, bez myślenia o innych, jestem zmęczony tą pracą dla innych. To
sprawi, że w tych chwilach, kiedy ktoś nam zakłóca nasz prywatny czas, łatwo
będziemy popadać w irytację. W tekście, który analizujemy, to porównane jest do
kupki suchych liści - wystarczy jedna iskra, aby ta kupka natychmiast zajęła
się ogniem. Tak samo - jeśli ktoś ma taką tendencję, to bardzo łatwo z
niewielkiej chwili irytacji popadnie w wielki gniew, porzuci pozytywne
działania, zacznie robić coś niedobrego. Kiedy praktykujecie medytację i
wiecie, że ta medytacja ma prowadzić właśnie do osiągnięcia nieprzywiązania do
poczucia ‘ja’, ma prowadzić do nieegoizmu, kiedy dochodzicie do tego punktu,
należy wówczas porzucić wahanie, należy zdecydowanie, śmiało wejść w to.
Wiecie, że medytacja prowadzi właśnie do tego, zaczynacie to rozumieć i nie
powinniście powstrzymywać się przed wejściem w takie nieegoistyczne współczucie
i pracę dla innych, po prostu zróbcie to. Powinniśmy więc w pewnej chwili
naszej praktyki, w pewnej chwili naszego życia podjąć decyzję, co właściwie
chcemy robić i po prostu wejść bez wahania w taką praktykę wolności od egoizmu.
Ale żeby móc to uczynić, powinniśmy naprawdę studiować nauki dotyczące
podstawy, to znaczy dotyczące tego ostatecznego poglądu. Jeśli zrozumiemy nauki
dotyczące poglądu, dotyczące tego, jak ma się do siebie wzajemnie prawda
względna i prawda ostateczna, to dzięki temu będziemy mogli stopniowo rozpuścić
pojęcia, które trzymają nas w poczuciu oddzielności prawdy względnej i prawdy
ostatecznej. Na pytania dotyczące trosk o to, co będzie się działo z praktyką,
dobrą odpowiedzią będzie historyjka, która miała miejsce mniej więcej na
początku tego roku, kiedy Lama Rinczen z paroma Polakami był u nas w klasztorze
w Deradun. Pewna grupa uczniów z Zachodu miała właśnie audiencję u J.Ś. Minling
Tricziena Rinpocze i kiedy już wychodzili, jeden z Amerykanów zadał pytanie:
jak się właściwie czuje, kiedy jest się Przebudzonym, co się wtedy odczuwa?
Jego Świątobliwość dał niezwykle prostą, niezwykle bezpośrednią odpowiedź: tak
naprawdę, to nic się nie zmieniło, tylko przestałem się przejmować. Polega to
po prostu na tym, że kiedy przestaniemy lgnąć do tego poczucia ‘ja’, to
przestajemy przejmować się wszelkimi obawami, wszelkimi oczekiwaniami,
przestajemy troszczyć się o to, że może zabraknie nam na wszystko czasu, może
zabraknie energii, a będziemy zdolni czy nie będziemy zdolni czegoś wykonać.
Pojawia się przestrzeń otwartości bez żadnego planowania, przestrzeń, w której
po prostu robi się to, co jest do zrobienia. Nie powinniśmy, więc oddawać się
takiemu trzymaniu się, lgnięciu, poczuciu ‘ja’ i ten brak lgnięcia do poczucia
‘ja’ powinniśmy zastosować do całej praktyki, w odniesieniu zarówno do praktyki
w czasie sesji, jak i do naszego codziennego życia. Powinniśmy podchodzić do
tego nie dbając o swoje poczucie ‘ja’. Dzięki temu zrozumiemy nierozdzielność
prawdy względnej i prawdy ostatecznej. Zrozumiemy, że nie powinniśmy
konceptualizować, podchodzić w pojęciowy sposób do jakichkolwiek sytuacji. W
innym przypadku - jeżeli myśli się, że ma się np. rozwinąć współczucie wobec
wszystkich istot, to zaczyna się troska o siebie. Skoro mam tak wszystkim
pomagać, to co stanie się ze mną? Ja zostanę biedny, któremu nikt nie pomoże.
Takie myśli są niepotrzebne. Powinniśmy stale kierować umysł na zrozumienie
celu naszej praktyki. Powinniśmy stale stawiać sobie pytanie: po co ja
właściwie praktykuję, co ja faktycznie chcę osiągnąć? Jeżeli otrzymujemy od
naszego nauczyciela jakąś medytację, pouczenia do jakiejś praktyki
medytacyjnej, też powinniśmy zastanawiać się nad tym, co ja właściwie dostałem,
dlaczego siedzę codziennie w medytacji, czemu to ma służyć? I powinniśmy w
końcu dojść do zrozumienia, do przekonania, że faktycznie jest w tym jeden cel,
że jest nim przecięcie się przez niewiedzę, przecięcie się przez ignorancję i
dzięki temu rozwinięcie zdolności pomagania sobie i wszystkim czującym istotom.
Jeżeli rozwiniemy takie zrozumienie, taką postawę, to powinniśmy zastosować ją
we wszystkich działaniach naszego ciała, mowy i umysłu. Kiedy praktykujemy
jakąkolwiek recytację tekstu, modlitwy, kiedy kontemplujemy jakieś nauki albo
powtarzamy mantrę czy praktykujemy jakąś wizualizację, zawsze powinniśmy starać
się zastanowić nad tym, jaki jest właściwy powód wykonywania przeze mnie tej
praktyki. I powinniśmy zrozumieć, że jest to po to, żebyśmy - ponieważ
posiadamy taką solidną postawę lgnięcia do poczucia ‘ja’ - osłabili tę postawę.
Zrozumienie tego jest takim poglądem, który powinniśmy następnie osadzić w
medytacji, a następnie powinniśmy umieć również osadzić w naszych codziennych
działaniach. Dopiero wtedy, kiedy pogląd, medytacja i działania są ze sobą
całkowicie zintegrowane, wtedy jest to prawdziwa praktyka buddyjska. Jeżeli wykonujemy
codzienną medytację, jakakolwiek by to nie była medytacja, również powinniśmy
ją zawsze połączyć z praktyką współczucia. Ta medytacja powinna być zwieńczona
zdolnością wprowadzenia w działanie współczucia w każdej chwili. I to nie
chodzi o takie zaplanowane wprowadzanie współczucia, tu nie powinno być żadnych
planów, tylko powinna być to zdolność zastosowania naszego współczucia i naszej
przytomnej świadomości w każdej chwili do wszystkiego, cokolwiek się pojawia.
Jakakolwiek sytuacja się pojawi, powinniśmy umieć to zastosować. Powinniśmy
także zrozumieć naturę naszego ‘ja’, bo jeśli zrozumiemy dobrze naturę naszego
‘ja’, stanie się to podstawą do osiągnięcia nielgnięcia do poczucia ‘ja’.
Jeżeli to zrozumiemy, to wówczas potrafimy również rozwiązywać rozmaite
problemy, które pojawiają się w naszym życiu. I nie ma różnicy w odniesieniu do
tych problemów. Jeżeli ktoś np. ma problem z ojcem, w podobny sposób
rozwiązywać się będzie problem z matką, podobny sposób należy zastosować do
rozwiązania problemu z żoną itd. Jaki to jest sposób? Jest to zrozumienie, jak
być nieegoistycznym, w jaki sposób nie być samolubnym. Dzięki temu będziemy w
stanie pracować z każdą sytuacją, która się pojawi. Gdyby ktoś dzisiaj
przyszedł do nauczyciela buddyjskiego i powiedział, że ma problem z żoną, to
nawet jeśli uzyska jakąś poradę, pewnie za rok przyjdzie i powie, że ma teraz
problem ze swoim rodzeństwem, w następnym roku będzie miał problem z
przyjacielem itd., bo ten sam schemat pozostanie i ciągle będzie miał on problemy
w relacji z innymi. Jest tak, jeżeli ktoś nie zrozumiał, w czym tkwi sedno
problemu. Jeżeli jednak jesteśmy medytującymi, którzy starają się zrozumieć
absolutną prawdę - a mam nadzieję, że jesteśmy takimi ludźmi, którzy starają
się dążyć do zrozumienia tego, co ostateczne - to wówczas zrozumiemy, co mamy
naprawdę porzucić. Naprawdę mamy porzucić skłonność do gniewu, zazdrości,
pragnienia - te wszystkie uczucia, które wypływają z lgnięcia do poczucia ‘ja’.
I jeżeli to się zrozumie, wówczas potrafimy w każdej sytuacji zastosować to
jako antidotum i każdą sytuację potrafimy przepracować. Jeżeli chcemy umieć
zastosować praktycznie te nauki o nielgnięciu do poczucia ‘ja’, to jest taka
jedna prosta rada: pozwólmy rzeczom się rozgrywać, pozwólmy się temu dziać. Po
angielsku to się mówi let it go czyli pozwól temu być. Niezależnie od tego,
jaką praktykę będziemy stosować - czy będzie to praktyka bodhicitty, czy będzie
to praktyka cierpliwości, czy jakakolwiek inna praktyka, o której słyszymy czy
którą możemy próbować praktykować, sprowadzić się to w końcu musi do tego
samego - żeby nauczyć się nie lgnąć do różnych historii, które nas spotykają,
do różnych zdarzeń, które nas spotykają, żeby jakakolwiek chwila, jakieś
nieprzyjemne zdarzenie nie przemieniało się w długą historię, którą ciągle
przeżywamy, ciągle czujemy się poirytowani. Po prostu pozwólmy temu odejść.
Zrozummy, że nie jest to takie istotne. Jeśli ktoś np. mówi: nie mam problemu w
ogóle ze wszystkimi istotami, mam tylko jeden problem z moją matką - to oznacza,
że mimo iż wydaje się, że ktoś zrozumiał jakoś praktykę, to w rzeczywistości
powinien naprawdę jeszcze raz przyjrzeć się swojej relacji do praktyki, swojej
własnej motywacji i powinien dostrzec, że jeżeli jest to taki problem, z którym
ma kłopoty, którego nie może rozwiązać, to znaczy, że pozostały tutaj jakieś
oczekiwania, jakieś lgnięcie, potrzeba posiadania czegoś dla siebie. Powinno
się zrozumieć więc, że nie jest to takie ważne, jaka sytuacja się wydarzy.
Powinniśmy umieć podejść do niej z otwartym umysłem, bez żadnych z góry
ustalonych oczekiwań - co powinno się zdarzyć, co powinniśmy mieć z tego albo
co nie powinno nas dotknąć. To samo dotyczy poczucia winy. Poczucie winy nie
jest niczym innym, jak tylko jeszcze jednym konceptem, jeszcze jednym pojęciem,
które wytwarzamy sobie w umyśle. Weźmy taki przykład: gdybyśmy zmienność
dzisiejszej pogody - to, że pada trochę deszczu i jest na przemian trochę
słońca - uznali za coś bardzo ważnego, siedzielibyśmy z wielkim problemem,
mielibyśmy problem, że dzisiaj pogoda nie jest taka, jaka chcielibyśmy, żeby
była. I później możemy sobie to racjonalnie przemyśleć i uświadomić sobie, że
to wszystko jest nieróżne od natury umysłu - zamiast się złościć, powinienem
medytować na naturę umysłu, a ja tego nie zrobiłem, nie jestem zdolny tego
zrobić. Znowu pojawi się poczucie winy, które nie jest niczym innym, jak tylko
jeszcze jednym drogocennym konceptem, który tak lubimy, których tak się
trzymamy, które tak lubimy pielęgnować. Dlatego kiedy zauważymy, że tak jest, powinniśmy
użyć tego jako inspiracji, jako jeszcze jednej lekcji mówiącej nam, że wcale
nie ma sensu lgnąć do tych kolejnych pojęć, tylko należy je najzwyczajniej w
świecie pozostawić, pozwolić im odejść, nie zajmować się nimi i nie przejmować.
To były ogólne nauki, które chciałam powiedzieć w odniesieniu do kilku listów z
prośbą o indywidualną rozmowę. Mam nadzieję, że po tym, co wyjaśniłam, nie
będzie już potrzebne żadne osobiste spotkanie i indywidualne wyjaśnianie tego
samego. Ale to, co powiedziałam, również bardzo dobrze pasuje jako kontynuacja
tego, na czym zatrzymaliśmy się rano. Asanga wyjaśnia w tym tekście, że kiedy
medytujący nie zniszczy w sobie lgnięcia do ego, to bardzo trudno będzie mu
pomagać innym. Weźmy przykład agresji, przykład gniewu. Jeżeli nie zniknie
wewnątrz nas gniew, to będziemy mieli bardzo silną potrzebę ochraniania siebie
samego. I w różnych sytuacjach będziemy ukazywać tę agresję, będziemy
przejawiać ją wtedy, kiedy poczujemy, że inni nam zagrażają. I nawet, kiedy
będziemy próbować praktykować współczucie, to to współczucie pozostanie
stronnicze, ponieważ zawsze będziemy patrzeć na innych poprzez pryzmat tego, że
może jednak on mi zagraża, może jednak grozi mi coś z jego strony. I to
współczucie nie pozostanie takie czyste i nieuwarunkowane, to znaczy
niestronnicze w odniesieniu do innych. Musimy więc uświadomić sobie znaczenie
przecięcia lgnięcia do poczucia ‘ja’, bo tylko wówczas przejawi się prawdziwe
współczucie. Jeśli mówimy w tym kontekście o agresji, to nie chodzi tutaj tylko
o taki rodzaj gniewu, który uzewnętrznia się w postaci zewnętrznej agresji,
takiego gniewu, który ukazujemy w naszych działaniach. Ale odnosi się to także
do wewnętrznej agresji, do jakiejkolwiek, najmniejszej nawet skłonności do
irytacji, kiedy nawet najmniejsze poruszenie, coś co słyszymy, irytuje nas
wewnątrz, przeszkadza nam, nie pasuje nam do naszego obrazu świata. Taka
postawa sprawia, że nie potrafimy np. doceniać innych, nie potrafimy doceniać
ich właściwości. Jeżeli popatrzymy na życie wielkich mistrzów przeszłości, w
ogóle wszelkich mistrzów buddyjskich czy mistrzów tybetańskich, jak również
popatrzymy na wielkich mistrzów, od których mogliśmy się uczyć w tym życiu, to
zobaczymy, że jest jedna charakterystyczna rzecz, która jest wspólna dla nich
wszystkich. Mianowicie to, że są oni szczęśliwi z każdym, kogo napotkają. Nie
ma w nich agresji, nie ma tego, że kogoś nie lubią, mają z kimś problem i nie
mogą sobie z tym człowiekiem poradzić, będą go unikać, nie mogą z nim
przebywać. Ta taka szczera radość, która towarzyszy im w spotkaniu kogokolwiek
i to, że nie mają problemów w spotkaniu z kimkolwiek, jest właśnie oznaką tego,
że oni sami przecięli więzy tego lgnięcia do „ja”. Są zapewne medytujący,
którzy medytują przez wiele lat, którym wydaje się, że widzieli naturę swojego
umysłu, ale mają problem. Mają problem z tym, że nie lubią ludzi, nie lubią
jakichś miejsc, nie lubią nieba, nie lubię tego, nie lubią tamtego i ciągle im
się coś nie podoba. Tacy medytujący to zapewne my? Czyż nie jest tak, że my tak
właśnie medytujemy? Że różne rzeczy nas irytują? Myślimy: on nie pozwala mi
rozwinąć prawdziwego współczucia, on nie pozwala mi rozwinąć prawdziwej
tolerancji, ponieważ jest taki a taki. Takie właśnie podejście sprawia, że my
właściwie chcielibyśmy osiągnąć doskonałość tylko wtedy, jakbyśmy się znaleźli
w doskonałej sansarze. A tak to myślimy: niedoskonała sansara, nie mogę
osiągnąć doskonałości. Od lat obserwuję medytujących na odosobnieniu,
szczególnie tych, którzy przyjeżdżają do Ośrodka Medytacyjnego Samten Tsek,
który prowadzę. W tym roku były tam dwie Czeszki, Adriana i Janet i one mogą
być przykładem tych, którzy przyjeżdżają tam medytować. Kiedy widzę tych
medytujących ludzi, odwiedzam ich np. na odosobnieniu i pytam, jak dzisiaj
idzie twoja medytacja i słyszę w odpowiedzi ‘tak sobie, bo woda cały czas
kapała i to mi przeszkadzało’, ‘dzisiaj nie za dobrze, bo deszcz padał i było
głośno’, ‘dzisiaj nie za dobrze, bo pies szczekał i coś tam się jeszcze
przypaliło’ - jako nauczyciel na pewno nie oczekuję tego rodzaju odpowiedzi.
Jeżeli mamy takie postawy, że zawsze znajdujemy jakieś zewnętrzne przeszkody w
tym, że nasza medytacja nie była taka, jak byśmy oczekiwali, to znaczy, że
ciągle jeszcze lgniemy do takich pojęć, do takich wyobrażeń, jaka ta medytacja
powinna być i nie potrafimy wykorzystać tych drogocennych nauk do utrzymania po
prostu przytomnej świadomości w takiej sytuacji, w której właśnie jesteśmy.
Asanga w tym kontekście mówi: wszystkie zjawiska są przejawem umysłu. Bywa tak,
że rozumiemy faktycznie, że wszystkie zjawiska są przejawem umysłu, ale nie
zdajemy sobie sprawy, w jaki sposób to przejawianie ma miejsce, w jaki sposób
jest uwarunkowane, jak to się rozgrywa. Nie rozumiemy tego, w jaki sposób
szybkość, siła tego, jak pojawiają się te zjawiska, że to wszystko ma swoją
siłę w umyśle, a tą siłą, która sprawia, że te wszystkie zjawiska się
rozgrywają, jest nasze lgnięcie do poczucia realności. Lamowie mówią więc
czasami, że dopóki żyjemy, nasze zmysły będą działały, a jeśli nasze zmysły
będą działały, to znaczy, że będziemy ciągle postrzegać rozmaite zjawiska,
których przejawiania się, ciągłego pojawiania się nie powstrzymamy. Użyjmy
jeszcze raz tego przykładu z dzisiejszego poranka - zamiast przycinać drzewo po
kawałku, trzeba uciąć jego korzeń, a wówczas całe drzewo będzie wykopane, jego
żywot będzie zakończony. Tak samo jest z naszymi pojęciami. Zamiast walczyć z
każdym pojedynczym pojęciem - ‘chcę tego’ lub ‘nie chcę tamtego’ - trzeba uciąć
sam korzeń, trzeba pokonać, trzeba zrozumieć naturę umysłu. Asanga mówi dalej:
kiedy szukamy umysłu, jest on jak przestrzeń, nie ma żadnej rzeczy w tym
sensie, jak żadnego przedmiotu, który dałoby się znaleźć i wskazać jako umysł.
Te projekcje umysłu, te wszystkie pojęcia, doświadczenia, jak coś dobrego i
złego, coś brzydkiego i pięknego - dlatego medytujący powinien starać się
przeciąć poprzez wszelkie takie spektakle, poprzez wszelkie rozmaite
przejawienia. Nasze doświadczenia są takiego samego rodzaju, jak nocne mary,
jak nocne zmory. Kiedy np. matka, która kocha swoje dziecko, śniłaby, że
dziecko umarło, obudzi się wtedy z wielkim lękiem, z wielkim przerażeniem, z
uczuciem, że może stało się coś strasznego, może straciła swoje dziecko. A
później zorientuje się, że to był tylko sen, że nigdy tak naprawdę to się nie
wydarzyło. Dokładnie tak samo jest z wszelkimi naszymi lękami i z wszelkimi
obawami. Mają one taką samą naturę, jak te nocne zmory. Jak wiele rzeczy jest
takimi, jak myślimy, że one są, jak wiele rzeczy jest takimi, jak nam się
wydaje, że one są? Wszelkie rzeczy, jakich doświadczamy nie są różne od tej
iluzji. Wydaje się nam, że one istnieją, tylko dlatego, że myślimy, że one
istnieją. Inaczej mówiąc - nasza wiara w ich istnienie nadaje im realność.
Medytacja nie odbiera realności zjawiskom. Niektórzy myślą czasami: aha,
buddyzm naucza o iluzoryczności wszystkich zjawisk, to znaczy, że wszystkie
zjawiska staną się iluzoryczne. Ale tak naprawdę one nigdy nie istniały,
jedynie nasza wiara w ich istnienie dała nam poczucie, że rzeczy istnieją
naprawdę. Wszystkie one mają naturę podobną do snu. Nie są ważne. Oczywiście,
kto bardziej niż buddyści potrafi ze snów robić coś superważnego? Ale tak
naprawdę sny wcale się są ważne, są po prostu iluzoryczne. Dokładnie tak samo
wszystkie zjawiska, których doświadczamy w ciągu dnia, których doświadczamy na
jawie, są również iluzoryczne. Wierzymy w to, co widzimy. Myślimy, że jeśli coś
postrzegamy naszymi zmysłami, to jest to prawdziwe. Ale spójrzmy teraz,
przypomnijmy sobie np. jakieś chwile radości sprzed kilku lat albo zmory, które
straszyły nas dzisiejszej nocy. Albo to, co działo się dzisiejszego poranka.
Wszystkie te doświadczenia 17 miały taką samą naturę. Jedynie skłonności
istniejące w naszym umyśle, nawykowe skłonności sprawiają, że rozróżniamy to
jako rozmaite stany, jako rozmaite stopnie naszej egzystencji. Są to wyłącznie
nawykowe skłonności, które sprawiają, że podchodzimy inaczej do tych zjawisk,
które mają taką samą naturę. Opierając się na tym przyklejaniu etykietek, na
tym przyklejaniu nazw do różnych zjawisk, stajemy się bardzo zaangażowani w
postrzeganie różnych kolorów, różnych rzeczy. Ciągle coś się zmienia, naszą
uwagę przenosimy z jednego obiektu na drugi i to właśnie sprawia, że nasz umysł
jest ciągle i ciągle pod wpływem takiego pomieszania. Mimo że ta czysta,
pierwotna, podstawowa natura jest stale obecna, to jednak nie rozpoznajemy jej,
nie doświadczamy jej będąc ciągle i ciągle zajęci tymi rozgrywającymi się
scenami, zajmując się nadawaniem im różnych nazw i rozróżnianiem ich. Asanga
mówi w tym kontekście, że to my mamy tę nawykową skłonność do czynienia realnym
tego, co naprawdę realnym nie jest, do nadawania realności temu, co naprawdę
realne nie jest. I w wyniku tego pojawiają się różne działania, które przynoszą
skutki, a więc pojawia się cała karma, która w rezultacie przynosi cały
łańcuch, całą tę sieć pomieszania polegającą na odradzaniu się w sześciu
sferach egzystencji itd. Dlatego też bodhisattwa powinien utrzymywać przytomną
świadomość i nie chwytać tych wszystkich iluzji, które pojawiają się w umyśle.
I dlatego autentyczny bodhisattwa powinien zrozumieć, że spośród wszelkich
rzeczy, które można praktykować na ścieżce, spośród wszelkich aktywności,
którym można się poświęcać, najważniejsze, najbardziej istotne jest szczere współczucie.
Jestem pewna, że wszyscy wiecie, co to jest sześć paramit, być może nie ma w
ogóle potrzeby wymieniania ich, ale skoro analizujemy ten tekst, to zgodnie z
tym tekstem wyjaśnię najpierw, czym jest szczodrość. Z takiego mniejszego,
ograniczonego punktu widzenia, z takiego względnego punktu widzenia moż- na
powiedzieć, że są trzy rzeczy, do których zwykle ludzie lgną najbardziej,
najtrudniej jest im porzucić przywiązanie do nich. Jest to ciało, to co się
posiada oraz wszelkie zasługi; ciało, posiadłości i zasługi. Na początku -
dzięki studiowaniu tego, co dotyczy współzależnego powstawania - będziemy w
stanie uświadomić sobie, jak bardzo jesteśmy współzależni od innych.
Tradycyjnie mówi się, abyśmy uczyli się postrzegać wszystkie istoty jako swoje matki
i jako swoich ojców. Możemy nawet i w tym życiu zobaczyć, jak bardzo silne
powiązania mamy z bardzo wieloma ludźmi, w jak bardzo wiele relacji wchodzimy w
ten sposób, że niektórych lubimy i trudno nam bez nich wytrzymać, innych nie
lubimy, z innymi mamy coś do załatwienia itd. Podobnie, w niezliczonej ilości
przeszłych żywotów, mieliśmy bardzo wiele powiązań ze wszystkimi istotami i
mówi się, że każda z nich była naszą matką. To jest pierwsza relacja. Druga to
jest uświadomienie sobie tego, jak bardzo zależymy od innych teraz, w tym
życiu, że bez nich, gdybyśmy byli całkowicie sami, nie moglibyśmy nawet
przeżyć. Dzięki innym możemy podtrzymać nasze życie i dzięki innym możemy także
np. doświadczać szczęścia. Pierwszym rodzajem szczodrości jest więc ofiarowywanie
siebie samego, ofiarowywanie swojego ciała. Tak zwykle lgniemy mocno do
poczucia, że ja jestem moim ciałem, mną jest moje ciało, tak silnie mamy
zakorzenione to poczucie, że kiedy chcemy przekroczyć lgnięcie do poczucia
‘ja’, kiedy chcemy przekroczyć egoizm, samolubstwo, aby to przekroczyć,
powinniśmy być zdolni do ofiarowania swojego ciała. Drugim rodzajem szczodrości
jest dawanie tego, co posiadamy. Zwykle tak mocno lgniemy do tego, co
posiadamy, myślimy - jest mi to konieczne do tego, żebym żył, żebym
funkcjonował, tak dalece identyfikujemy się z tym, że nie potrafimy się rozstać
z różnymi rzeczami, które posiadamy. Po to, aby pokonać ten rodzaj lgnięcia do
poczucia siebie, lgnięcia do poczucia ‘ja’, musimy nauczyć się dawać różne
materialne rzeczy. Trzecim jest ofiarowywanie swojej własnej zasługi. Ma to
wiele do czynienia ze swoim osobistym wyzwoleniem, z różnymi koncepcjami,
pojęciami, które wytwarzamy, wyobrażeniami na temat tego, jak powinno wyglądać
nasze osobiste wyzwolenie nas samych. Ta szczodrość polega tutaj na
przekroczeniu tego rodzaju pojęć oczekiwania czegoś takiego, jak wyzwolenie
siebie samego. Jeśli chodzi o doskonałość szczodrości, definiowana jest ona w
ten sposób, że szczodrość staje się doskonała, kiedy jest całkowicie pokonane
lgnięcie do ‘ja’, lgnięcie do poczucia siebie i będąc wolnym od tego lgnięcia
potrafimy w pełni ofiarować nasze ciało, nasze posiadłości i nasze zasługi.
Oczywiście nie należy tego rozumieć w ten sposób, że mamy biegać nago i mówić:
bierzcie, moje ciało jest dla was. Należy to rozumieć jako całkowite wewnętrzne
porzucenie lgnięcia do poczucia, że ja jestem tym ciałem i muszę to ochraniać,
najważniejsze, abym dbał o dobro mnie, czyli tego ciała. Drugą paramitą jest
paramita etyki, etycznej samodyscypliny. Asanga mówi o tym, że osoba, która nie
jest zdyscyplinowana, która nie potrafi zachować samodyscypliny, z całą
pewnością nie osiągnie braku lgnięcia do poczucia ‘ja’. Normalnie etykę
definiuje się w ten sposób, że jest to zdolność do wykonywania właściwych
działań we właściwym czasie, postępowanie we właściwy sposób we właściwym
czasie. Jednak tutaj etyka jest rozumiana inaczej. Powiedziane jest, że jeżeli
ktoś nie potrafi zachować przytomnej uważności, tak aby dzięki temu w pełni
kontrolować swoje ciało, mowę i umysł, to jakże można tu mówić o tym, że w
całkowicie nieegoistyczny sposób potrafi zawsze, w każdej sytuacji i wszędzie
działać dla dobra czujących istot. A więc znowu to nieegoistyczne nastawienie
jest czymś kluczowym. Ogólnie mówi się więc, że etyka jest dyscypliną robienia
tego, co jest właśnie do zrobienia. Nie oznacza to więc planowania, myślenia
wcześniej, że muszę się zachować w taki a taki sposób, zrobić to czy to. Kiedy
rozwinie się prawdziwą etykę, jest to po prostu tylko robienie tego, co właśnie
w danej chwili jest właściwe do zrobienia i robienie tego non stop w każdej
chwili. A więc jest to bardzo trudne do rozwinięcia przez tych, którzy mają
umysł bardzo wybiegający w przyszłość, planujący, wyobrażający sobie: muszę się
tak zachować, tak nie powinienem się zachować. Etyka jest tutaj rozumiana jako
wprowadzenie w działanie podstawowego zrozumienia braku trwałej jaźni. Etyka
oznacza wolność od tworzenia pojęć, wolność od konceptualizowania. Jeżeli więc
mamy działania, które są w pełni zaplanowane, działania, które opierają się na
jakichś ściśle określonych pojęciach, nie jest to prawdziwa etyka wolna od
konceptualizacji. Dlatego aby rozwinąć tę prawdziwą etykę, musimy pokonać nasze
pojęcia lgnięcia do poczucia ‘ja’. Asanga mówi, że dla praktykującego każda
trudna chwila czy też każde wyzwanie jest jak drogocenny klejnot, ponieważ
każde takie wyzwanie, każda trudna chwila pozwala nam sprawdzić, czy to, co
praktykujemy, jest prawdziwie etycznym postępowaniem, jest postępowaniem, które
płynie ze zrozumienia braku trwałej jaźni czy też jest tylko udawaniem,
odgrywaniem pewnych ról, których się nauczyliśmy. Dlatego dla praktykującego
każda trudna chwila staje się okazją do praktykowania cierpliwości, tolerancji,
trzeciej paramity. Asanga mówi dalej, że gdyby nie było czujących istot, nie
byłoby również Buddhów. Dlatego, że gdyby nie było przeciwstawnych
okoliczności, które są stwarzane przez innych, nigdy nie mielibyśmy możliwości
rozwinięcia pewności, że nasze działanie jest całkowicie wolne od egoizmu.
Zamiast ciągłego zastanawiania się, kto jest winien, kto nam co niewłaściwie
zrobił lub powiedział i dlaczego, wszyscy przecież tracimy tyle czasu na ciągłe
zastanawianie się, kto nas krzywdzi i dlaczego, zamiast tego lepiej byłoby
poświęcić uwagę rozwijaniu i utrwalaniu cierpliwości. Sprawdzać w takim
działaniu, czy nasza reakcja nie ukazuje, że jesteśmy pełni pojęć, pełni
takiego sztywnego trzymania się, kurczowego trzymania się poczucia
"ja". Każdą sytuację, która jest przeciwstawna, powinniśmy wykorzystać
jako okazję, szansę do dalszego rozwinięcia naszej cierpliwości. Łatwo jest o
cierpliwość wobec tych, którzy odpowiadają naszym poglądom, naszym wyobrażeniom
na temat tego, jacy powinni być, ale czasami, kiedy inni nie odpowiadają naszym
wyobrażeniom, jacy powinni być, myślimy, że oni są głupi, że robią coś
niewłaściwie, stajemy się wobec nich nietolerancyjni. Nieraz zdarza się, że
medytujący popadają w taką skłonność bycia cierpliwym wobec tych, którzy nam
sprzyjają, a niecierpliwym wobec niesprzyjających okoliczności. Bywa, że
zamiast pogłębiającego się zrozumienia, zamiast wzrastającej elastyczności
naszego umysłu, staje się ten umysł coraz bardziej zawężony, coraz bardziej
nieelastyczny, coraz łatwiej popadamy w irytację. Mimo że mijają lata, w czasie
których siedzimy w medytacji, nazywamy siebie medytującymi, to jednak pojawia
się w nas tylko coraz więcej nietolerancji i umysł staje się coraz
sztywniejszy. Bywa, że niektórzy robią pewne rzeczy pomimo tego, że tego nie
lubią, robią to, ponieważ nauczyciel im tak powiedział, ponieważ ktoś im tak
kazał. To również nie jest cierpliwość, nie jest tolerancja. Ta postawa jest
sztuczną cierpliwością. Tu, w tym tekście mówimy o prawdziwej paramicie, o
prawdziwej doskonałości, która jest owocem całej medytacji. Tak naprawdę z tego
punktu widzenia widać, że jeżeli ktoś jest niecierpliwy, brak mu cierpliwości,
to znaczy że nie rozumie dharmy. Powinniśmy sprawdzać siebie, zadawać sobie
pytanie, dlaczego jest tak, że nie lubimy innych czy nie lubimy kogoś. Jak
wiele musi się zmienić w tym kimś albo jak wiele musi się zmienić w zewnętrznej
sytuacji, żebyśmy poczuli się szczęśliwi albo żebyśmy poczuli się cierpliwi i
tolerancyjni. Powinniśmy stale sprawdzać siebie i szukać przyczyny w naszym
umyśle. W dzisiejszych czasach - nie wiem czemu mówi się, że są to
zdegenerowane czasy - obserwuje się szczególny brak tolerancji, brak
cierpliwości. Ćwiczymy się w różnych rzeczach albo wykonujemy różne prace, ale
brakuje nam cierpliwości w doprowadzeniu tego aż do końca, do rezultatu, do
osiągnięcia jakiegoś owocu. Kiedy pojawiają się jakiekolwiek trudności,
natychmiast poddajemy się, zmieniamy miejsce, praktyka wydaje się zbyt trudna,
zmieniamy ją, szukamy jakiejś innej, która będzie łatwiejsza. Kiedy jakaś praca
wydaje się zbyt trudna, zmieniamy ją, szukamy jakiejś innej, która będzie
łatwiejsza. Można to porównać do sytuacji, jak byśmy małą roślinkę próbowali
posadzić w jednym miejscu, następnego dnia przesadzili ją w inne miejsce,
następnego jeszcze w inne i w ten sposób ta mała roślinka nigdy nie ma czasu,
żeby się naprawdę dobrze zakorzenić i żeby dzięki temu wzrastać. Podobnie -
jeśli nie pozwolimy sobie pobyć w jakiejś sytuacji, kontynuować coś pomimo
przeciwności, starać się doprowadzić to do jakiegoś pozytywnego rezultatu,
jeśli nie rozwiniemy tego, to nigdy nie zakorzenimy naszej praktyki, nigdy nie
zapuści ona korzeni cierpliwości. Tekst mówi dalej - nie uciekaj od
przeciwstawnych okoliczności, ale patrz na nie jak na duchowego nauczyciela.
Doceń je jak drogocenny klejnot, jako sprawdzian, jak dalece szczerze
praktykujesz cierpliwość wobec wszelkich sytuacji. Znaczy to, że kiedy
napotykamy jakieś trudne okoliczności, nie powinniśmy natychmiast poddawać się,
natychmiast wycofywać się, ale powinniśmy kontynuować nasze wysiłki w jakimś
kierunku, tak żeby doprowadzić dzieło do końca. A jeżeli sytuacje stają się
bardzo trudne, będziemy mogli rozwinąć naprawdę wiele cierpliwości, tak żeby
bez lgnięcia do ego potrafić w tym wytrwać, co jest, bądź co bądź, celem naszej
praktyki, to przecięcie lgnięcia do poczucia ‘ja’. Teraz następuje wyjaśnienie
czwartej paramity, paramity radosnych wysiłków, paramity pilności. Tekst mówi,
że skoro tyle pracy, tyle wysiłku potrafimy włożyć w to, żeby osiągnąć jakiś
światowy cel - tak jak np. ktoś, kogo włosy stanęłyby w ogniach, nie potrafi
wytrzymać nawet chwili, żeby nie ruszyć do gaszenia tego - tak samo, kiedy
jesteśmy uwięzieni w uwarunkowanej egzystencji, powinniśmy natychmiast ruszyć
do pracy w celu uwolnienia się z tej egzystencji. Jeżeli popatrzymy na
wszystkie sześć sfer egzystencji, popatrzymy na wszystkie czujące istoty, gdzie
każdy posiada swoje własne podejście, swój własny rodzaj konceptualnego
podejścia, albo popatrzymy na wielką rodzinę ludzi, wy i ja, wszyscy jesteśmy
ludźmi i wszyscy ciągle czynimy tak wiele wysiłków, jeśli przyjrzymy się temu,
to zobaczymy, że zwykle są to wysiłki czynione wyłącznie dla swojego własnego
pożytku, potrafimy włożyć tak wiele pracy w to, żeby osiągnąć jakieś korzyści
dla siebie samych. Czy będą to korzyści w postaci zdobycia jakichś rzeczy, czy
będą to korzyści w postaci zdobycia jakichś pochwał czy jakichś osobistych
zasług - tak czy inaczej, to wszystko, co osiągamy, choć dążenie do tego
osiągnięcia wydaje nam się niezwykle logiczne, w rzeczywistości jest to dążenie
do rzeczy nie dających logicznego sensu. Ponieważ w rzeczywistości wszystkie te
cele, do których dążymy, są całkowicie iluzoryczne. Tak wiele wysiłku wkładamy,
aby osiągnąć to, co jest złudne, co naprawdę nie istnieje. Skoro tak, to tym
bardziej powinniśmy być gotowi włożyć jeszcze więcej wysiłku w rozwinięcie
pierwotnej mądrości. Jeśli zawsze dążymy tylko do osiągnięcia swoich własnych
celów, czy będą to cele, które stawiamy sobie w zewnętrznym świecie,
osiągnięcie określonej pozycji, osiągnięcie określonego posiadania, czy też
dążymy do osiągnięcia własnych celów, takich jak np. zdobycie dobrego mniemania
o sobie wśród innych czy zdobycie sławy, zdobycie poklasku, jeśli dążymy tylko
do tego, to w rzeczywistości stwarzamy tylko ciągle przyczyny tego, że nadal
będziemy tkwić w emocjonalnym pomieszaniu, będziemy stwarzać przyczyny tego, że
jeszcze mocniej będziemy trzymać się tego poczucia siebie, poczucia ‘ja’, a
więc ciągle tkwiąc w iluzji, utrwalamy jeszcze bardziej ten fakt, że tkwimy w
iluzji, utrwalamy jeszcze bardziej to bycie w pomieszaniu. Jeżeli medytujemy we
właściwy, autentyczny sposób, to powinno się w wyniku tego pojawić zrozumienie
tego, że dążenie do własnego celu jest zupełnie bezsensowne, bowiem przede
wszystkim nie ma trwałego ‘ja’, które ma osiągnąć z tego jakiś zysk. I dzięki
temu zrozumieniu może się pojawić taka przemiana, dzięki której będziemy mogli
przejawić, będziemy mogli zamanifestować więcej takich cech, jak bycie
życzliwym, bycie dobrym dla innych. Takie właśnie cechy będą oznaką tego, że
pojawiło się rzeczywiście jakieś głębsze zrozumienie w naszej praktyce. Bywa
tak, że niektórzy medytujący potrafią 20 np. mówić o pustce, mówić o
urzeczywistnieniu i wydaje się, że robią to w bardzo mądry sposób, potrafią odpowiedzieć
na każde pytanie dotyczące ostatecznej prawdy, ale nie okazują żadnych oznak
tego, że osiągnęli faktycznie takie zrozumienie. Brak jest życzliwości, brak
jest dobroci. Albo jeśli już ją potrafią okazać, to tylko wobec tych, których
lubią albo którzy wobec nich samych okazują pozytywne nastawienie. To nasze
zrozumienie powinniśmy zastosować w ten sposób, aby dało nam ono siłę do
napotykania różnych nowych, nawet przeciwstawnych okoliczności. Jeżeli
spotykamy takie przeciwstawne czy trudne okoliczności, powinniśmy z tego
wyciągnąć jeszcze więcej siły, jeszcze więcej wysiłku w utrzymywaniu ciągłej,
niezachwianej przytomności. Dalej Asanga mówi, że dzięki podstawie
niewzburzonej, nierozproszonej praktyki szine czyli praktyki uspokajającej,
wyciszającej medytacji, która przyniesie owoc w postaci osiągnięcia wglądu
(lhagthong), dzięki temu praktykujący pokona ciemności niewiedzy. Wszyscy mamy
pięć zmysłów, a często o świadomości mentalnej mówi się jako o szóstym zmyśle,
mówimy więc o sześciu bramach, sześciu zmysłach. Mamy również sześć rodzajów
obiektów odpowiadających temu, a więc świadomości wzrokowej będzie odpowiadać
obiekt kształt itd. Tych sześć świadomości wchodzi w pewien rodzaj relacji z
sześcioma rodzajami obiektów, wchodzi w relacje poprzez sześć zmysłów. Mamy
więc sześć świadomości, sześć bram i sześć obiektów, co razem daje osiemnaście
tzw. dhatu, osiemnaście elementów. Mówi się, że te osiemnaście dhatu,
osiemnaście elementów jest podstawą, na której wyrastają wszelkiego rodzaju
koncepcje, wszelkie pojęcia, wszelkie nazywanie nazw itd. Praktyka szine ma
prowadzić do tego, aby dzięki jednoupunktowieniu wszystkie te osiemnaście dhatu
wyćwiczyć w ten sposób, aby nie były postrzegane jako osiemnaście różnych
elementów, ale żeby wszystkie były postrzegane jako przejaw tego samego umysłu.
W tym kontekście, jak mówimy o pojedynczym czy jednym umyśle, to nie chodzi
tutaj o liczbę, tylko jest raczej odniesienie do podstawy umysłu. Kiedy szine
jest doprowadzone do doskonałości, to wszystkie te osiemnaście dhatu zostaje
sprowadzone do jednego punktu, w którym zostają rozpoznane poprzez przytomną,
jasną świadomość. Dlaczego tak trudne jest doprowadzenie tych wszystkich
osiemnastu elementów do jednoupunktowienia i do postrzegania ich jasną
świadomością? Jest tak dlatego, że jesteśmy przyzwyczajeni, mamy nawyk do
ciągłego poruszania się tych osiemnastu elementów. W tekście tych osiemnaście
elementów w relacji do podstawy umysłu jest porównane jak promienie słońca do
samego słońca. Jednak my ciągle mamy skłonność do rozdzielania tych osiemnastu
elementów. Najpierw rozdzielamy, sądzimy, że obiekt, który jest postrzegany
przez świadomość, że są to dwie różne rzeczy i że jeszcze świadomość, tak jak
np. oko, które widzi jakiś kształt, że jest dodatkowo czymś różnym. Tak samo
zaczynamy rozróżniać, myślimy, że to, co postrzegane jest przez oko, jest czymś
całkowicie innym niż to, co jest postrzegane przez ucho i całkowicie innym niż
to, co jest odczuwane poprzez skórę, np. dotyk. Widzimy więc, że kiedy
następuje rozróżnianie, następuje rozdzielanie tych osiemnastu elementów
postrzeganych jako różne, pojawia się w tym wielkie rozproszenie, wielkie
pomieszanie. Jednakże to rozproszenie i pomieszanie nie pochodzi z braku
zdolności utrzymania świadomości w jednym miejscu, ale pochodzi ono z tej
różnorodności ciągłego przejawiania tak rozmaitych aspektów różnych
świadomości, tak rozmaitych myśli. Kiedy pojawia się ta rozmaitość aspektów i
chwytamy te poszczególne zjawiska jako coś całkowicie różnego, odrębnego, to to
staje się przyczyną naszego rozproszenia, pomieszania. Gdybyśmy zaś rozpoznali
wspólną, jednakową naturę tych wszystkich zjawisk, wówczas nie ma podstawy do
pomieszania. Jeśli ktoś nie medytuje, to najczęściej nie uświadamia sobie tego
wszystkiego i myśli, że nie ma w tym żadnego problemu. Można by użyć tu
porównania do wiru wodnego. Jeżeli spoglądamy z zewnątrz, to widzimy tylko
powierzchowność tego i wydaje nam się, że nie ma tam tak wiele ruchu, jest
tylko troszkę poruszenia na powierzchni. Jeśli jednak potrafimy spojrzeć w głąb
tego wiru, widzimy, jak wiele jest tam ruchu, jak wiele jest tam energii, tego
poruszania się. Ale dostrzegamy to dopiero wtedy, kiedy zagłębimy się w wir.
Podobnie medytujący, którzy są bardzo egoistyczni albo, którzy popadają w
wielkie lenistwo, też nie dostrzegają tutaj wielkiego problemu, bo nie są
świadomi tego. Ale ktoś szczerze praktykujący, ktoś kto ma solidną podstawę w
praktyce szine, zaczyna sobie uświadamiać cały ten proces. Widzi, w jaki sposób
z nierozpoznawania natury umysłu powstaje pojęciowe lgnięcie, lgnięcie do
poczucia, że istnieje coś realnego, solidnego. Jak na bazie tego pierwszego
pojęcia powstają następne koncepty i jeszcze następne i jak powstaje całe to
pomieszanie. Tego wszystkiego jest świadomy tylko ktoś, kto ma naprawdę
stabilną podstawę w praktyce szine. Początkujący medytujący czasami dziwią się
ilością chaosu, który dostrzegają w swoim umyśle. Widzą, jak wiele myśli
zaczyna się pojawiać. Jeżeli ktoś jest rzeczywiście szczerze, dogłębnie
medytujący, jeśli ktoś spogląda na naturę umysłu, będzie widział, skąd bierze
się to całe pomieszanie, skąd bierze się tak wielka rozmaitość tych wszystkich
myśli. Ale bardzo często jest tak, że ktoś, kto rozpoczyna medytację, jest
całkowicie zaszokowany, zadziwiony ilością tego wszystkiego, co w sobie
dostrzega. Myśli wtedy czasami: nie będę w stanie rozwinąć w ogóle żadnej
przytomności, nie będę w stanie rozwinąć żadnej uwagi, jest we mnie tak wiele
rozproszenia i tak wiele chaosu. Takie doświadczenie pojawia się tylko wtedy,
jeżeli medytacja zmierza rzeczywiście w dobrą stronę, bo to oznacza, że ktoś
naprawdę spogląda na siebie, naprawdę uświadamia sobie, jak wiele jest w nim
rozmaitego pomieszanego myślenia. Powiedziane jest, że jeżeli jedną chwilę,
jeden najmniejszy moment czasu, jedną chwilę podzieliliśmy na 64 części, to w
1/64 takiej najkrótszej chwili zwykła czująca istota jest w stanie wyprodukować
jednocześnie 84 tysiące różnego rodzaju emocji, różnego rodzaju pomieszania. A
więc tych myśli jest w nas naprawdę bardzo, bardzo wiele. W szine uczymy się
tego, jak być świadomym swojego umysłu, spoglądamy na umysł. Niektórzy mają
takie romantyczne wyobrażenie, że to oznacza, że spoczywasz w takiej naprawdę
spokojnej świadomości, czasem pojawia się jakaś myśl, przyglądasz się, jak ona
się pojawia, później widzisz, jak ona zanika. Ale to nie jest tak romantycznie.
Z chwili na chwilę pojawia się rozmaita ilość rozpraszających myśli i uczuć i
tylko dzięki doskonałości szine będziemy w stanie, spoglądając na to wszystko,
doświadczyć natury umysłu. Widzimy więc wyraźnie, że nasz problem nie zostanie
rozwiązany przez ucinanie kolejnych liści drzewa, bo na ich miejsce odrosną
nowe. Tak samo nasz problem nie zostanie rozwiązany w umyśle przez obcinanie
kolejnych myśli. Trzeba uciąć to u samego korzenia. Dlatego właśnie dzięki
rozwinięciu doskonałej medytacji szine będziemy w stanie przekroczyć to,
będziemy w stanie wejść w medytację lhagthong, to znaczy w dogłębne widzenie
natury umysłu. Będziemy w stanie docenić ten aspekt ostatecznej prawdy i
zastosować go. Dzięki zastosowaniu połączenia medytacji szine (medytacji
uspokajającej) oraz medytacji wglądu, jeśli połączymy te dwie, jeśli opierając
się na uspokajającej, wyciszającej medytacji szine przejdziemy do medytacji
wglądu, tylko dzięki takiemu połączeniu będziemy w stanie rozwinąć pierwotną
mądrość, pierwotną świadomość natury umysłu. Można by powiedzieć, że szine jest
znaniem, rozpoznawaniem poszczególnych myśli. Lhagthong jest rozpoznawaniem
natury tych myśli. Natomiast dzięki nierozdzielności szine i lhagthong, dzięki
połączeniu szine i lhagthong osiągnie się prawdziwe znaczenie braku trwałego
‘ja’, rozpozna się prawdziwe znaczenie ostatecznej natury umysłu. Zostały tutaj
wyjaśnione nauki o sześciu paramitach z perspektywy widzenia wielkiego wozu, z
perspektywy widzenia mahajany z zastosowaniem czy też ze spojrzeniem z punktu
widzenia ostatecznej prawdy, z punktu widzenia paramity mądrości. Dalej
będziemy kontynuować z kilkoma uwagami mówią- cymi o spojrzeniu na paramity z
punktu widzenia dzogczen, w oparciu o teksty Longczienpy i o teksty Patrula
Rinpocze. Ale jestem pewna, że zrozumienie tych nauk z punktu dzogczen będzie
dla was o wiele łatwiejsze, jeżeli zaczniecie praktykować szczodrość jak
również właściwe postępowanie już od tej chwili, już od teraz. Jeżeli będziecie
cały czas szczodrzy, będziecie praktykować właściwe postępowanie, będziecie
stale utrzymywać tolerancję i cierpliwość bez żadnego wahania, w każdej
sytuacji, będziecie non stop utrzymywać wysiłki w kontynuowaniu, w podtrzymywaniu
tej świadomości, będziecie praktykować medytację uspokojenia umysłu i wglądu
również bez chwili przerwy. Jeśli to naprawdę zastosujecie, będziecie mogli
zrozumieć sześć paramit z punktu widzenia dzogczen. Jeżeli jednak będziecie
mieli z tym trudności, możemy podyskutować trochę nad tymi naukami, jak to
praktycznie zrobić. Jeśli ktoś jest naprawdę przekonany o pożytkach płynących z
takiej praktyki, o konieczności jej zastosowania, to będzie wykonywać tę
praktykę tak czy inaczej. Bo po prostu jest to pożyteczne, warto to robić.
Jeżeli ktoś jest taki wahający się, nie wie, czy warto to praktykować, czy jest
sens się temu poświęcić, to pewnie tak samo będzie się wahać, nawet jeśli
usłyszy o sześciu paramitach z punktu widzenia dzogczen. Jedynym powodem, dla
którego moglibyśmy nie chcieć praktykować sześciu paramit, jest niezrozumienie
natury nas samych, jest niezrozumienie natury naszego umysłu. A o czym mówi
dzogczen? Właśnie o zrozumieniu tej natury. Wczoraj skończyliśmy omawianie
sześciu paramit na doskonałości samadhi. Powiedziane było, że jeśli stworzymy
stabilną, solidną podstawę szine, czyli siamathy, medytacji uspokajającej, to
następnie rozwinie się ona w lhagthong, w praktykę wglądu, w sanskrycie
wippasiana. Jeżeli szine będzie połączone z lhagthong, to dzięki temu nauczymy
się spoczywać w doskonałej równowadze, w pierwotnej świadomości wolnej od
wszelkiej chwytliwości. Nazywane jest to doskonałością medytacji tyb. samten. W
odniesieniu do omawiania paramity szczodrości czy też do etycznej
samodyscypliny, do cierpliwości zwanej też tolerancją, do entuzjastycznych
wysiłków, do medytacji - w przypadku każdej z tych paramit w wyjaśnieniach
nacisk położony był na intencję spoglądania do wewnątrz, spoglądania na swój
własny umysł i przecięcia lgnięcia do ego. Dzięki temu, kiedy rozpuści się
nasze lgnięcie do ego, do poczucia ‘ja’, wówczas będzie w stanie spontanicznie
przejawić się pierwotna świadomość całkowicie wolna od wszelkich pojęć,
wszelkich konceptów. Te pojęcia, koncepty pojawiają się tylko wtedy, kiedy jest
lgnięcie do poczucia ‘ja’. Jest takie powiedzenie tybetańskie, które mówi o
stworzonej sztucznie medytacji, medytacji, która jest jakby sztucznie
wytworzona. Ta sztucznie stworzona medytacja, sfabrykowana medytacja jest
bardzo częstą skłonnością, którą mamy pewnie wszyscy. Jest tak, ponieważ
stajemy się niewolnikami tego, co postrzegamy, jesteśmy schwytani w tę ciągłą
grę, w ciągłe przejawy zmieniających się różnych zjawisk, zmieniających się
ciągle osiemnastu elementów, które wczoraj były omawiane. Ta ciągła gra
osiemnastu elementów sprawia, że pozwalamy również naszej świadomości ciągle
kroczyć za tymi zmieniającymi się obrazami i być wplątanym w taką ciągłą zmianę
i rozproszenie. Przypomnę jeszcze, co to jest tych osiemnaście elementów.
Najpierw mamy sześć zmysłów: wzrok, słuch, węch, smak, dotyk, zdolność
postrzegania zjawisk mentalnych. Mamy sześć obiektów tych zmysłów: kształty,
dźwięki, zapachy, smaki, odczucia i mentalne zjawiska. Mamy też sześć
świadomości: świadomość wzrokowa, świadomość słuchowa, świadomość zapachowa,
świadomość smaku, świadomość dotyku i świadomość mentalna. Mamy więc trzy grupy
po sześć: zmysłów, obiektów i świadomości. Razem tworzy to osiemnaście
elementów. Tych osiemnaście elementów omawiałam dokładnie dwa lata temu, kiedy
tu byłam. Ci, którzy byli poprzednio, na pewno doskonale to pamiętają i nie ma
potrzeby tego ponownie wyjaśniać. Tym razem skupimy się raczej na podstawie, z
której pochodzi tych osiemnaście elementów. Tą podstawą, w której się one rozgrywają
i z której pochodzą, jest umysł. Jeżeli pojawia się jakikolwiek ruch,
jakiekolwiek poruszenie w tej podstawie, to jest to właśnie tym czynnikiem,
który stanowi przejawianie się osiemnastu elementów. Np. pojawia się jakiś
obiekt wzrokowy, pojawia się kształt. Poprzez organ wzroku, poprzez oko
świadomość jest w stanie postrzegać ten kształt. Z punktu widzenia np.
madhiamiki, kiedy mówimy o odkryciu, o uświadomieniu sobie ostatecznej prawdy,
to chodzi tutaj o zdolność bycia świadomym, w jaki sposób przejawia się, w jaki
sposób ma miejsce świadomość wzrokowa. Kiedy medytujący zrozumie, w jaki sposób
przejawia się forma i jak następuje jej postrzeganie, to w ten sposób zrozumie
to, co dotyczy samej istoty, natury formy. Wytwarzając koncepty, myśląc w
pojęciowy sposób, nie zrozumiemy prawdziwej natury tego, w jaki sposób
przejawia się formę, jak zachodzi jej postrzeganie, ale raczej będziemy mieli
do czynienia z produktem, z czymś wtórnym, co pojawia się po samym fakcie
postrzegania formy. Zrozumienie oznacza postrzeganie natury zjawiska, oznacza
mądrość, oznacza ostateczną prawdę, oznacza przecięcie się przez lgnięcie do
poczucia ‘ja’ i oznacza przecięcie się przez wszelkie pojęciowe rozumowanie.
Dlatego też rozumiemy, że mądrość nie może być czymś cząstkowym, nie może być
czymś złożonym, czymś uwarunkowanym. Ta mądrość rozumiana jest jako prawda,
jako w pełni prawdziwe postrzeganie natury zjawisk. Można też powiedzieć, że
jest jakby całkowicie do końca zdrowym rozsądkiem. Ale normalnie umysł jest
zakryty, zakryty jest różnymi nawykowymi skłonnościami, które sprawiają, że nie
postrzegamy czysto samej natury zjawisk, ale raczej operujemy tylko pojęciami,
wyobrażeniami na temat tego postrzegania. I powiedziane jest, że taki właśnie
dyskursywny umysł czyli umysł pełen pojęciowego myślenia, nie widzi zjawisk
bezpośrednio takimi, jakimi one są. Kiedy nasz umysł jest uchwycony przez to
pojęciowe myślenie, to nie postrzegamy bezpośrednio zjawisk, postrzegamy
jedynie jakby 23 końcowy produkt, to, co następuje po postrzeganiu, a więc
pewne pojęcia, koncepty dotyczące tego, co właśnie postrzegaliśmy. Prawda
względna to jest samo przejawienie się i odnośnie tego przejawienia, które
postrzegamy, z powodu pojęciowego myślenia mamy poczucie, że jest czymś bardzo
trwałym, bardzo solidnym i przydajemy temu dużo więcej trwałości i realności,
niż ma to naprawdę, niż jest potrzeba. Kiedy z buddyjskiej perspektywy mówimy o
zrozumieniu pustki, o zrozumieniu ostatecznej prawdy, to mówiąc o pustce nie
mamy na myśli tego, że relatywna prawda, względna prawda ma się całkowicie
rozpuścić, że zjawiska mają zniknąć. To nie jest znaczenie pustki. Znaczenie
pustki jest takie, że powinniśmy zrozumieć względną prawdę całkowicie bez
lgnięcia, bez narzucania jakichkolwiek konceptów, pojęć w odniesieniu do tej
względnej prawdy. Kiedy taki pełen pojęciowych skłonności umysł widzi jakieś
zjawisko albo kiedy taki umysł postrzega jakiś dźwięk, zapach, smak, dotyk czy
też jest świadomy jakiejś myśli, to nie potrafi skoncentrować się na
poszczególnych elementach tego postrzegania. Nie widzi jasno poszczególnych
elementów składających się na to postrzeganie, nie widzi źródła pochodzenia
tych zjawisk, nie widzi ich esencji, nie rozumie tych poszczególnych
fragmentów, ale widzi jedynie całościowy, końcowy produkt, pewne wrażenie,
złudzenie, które powstaje, a w szczególności tym końcowym produktem jest pewne
pojęcie, myśl wytworzona na temat tego, co postrzegaliśmy. A więc skupiamy się
raczej na tych konceptach, pojęciach dotyczących tego, co postrzegaliśmy, zamiast
prawdziwego przeanalizowania esencji, natury oraz źródła myśli, która się
pojawiła, albo formy, którą widzieliśmy, albo dźwięku, który słyszymy, czy też
zapachu, który czujemy, albo dotyku, który odczuwamy. Nie widzimy
poszczególnych elementów tego procesu postrzegania, tylko skupiamy się na tym
końcowym zjawisku, którym jest pewne pojęcie o tym, co postrzegamy. Gdybyśmy
naprawdę głęboko, prawdziwie przeanalizowali, w jaki sposób pojawia się sześć
obiektów świadomości, gdybyśmy to naprawdę głęboko sprawdzili, to
zobaczylibyśmy, że te obiekty nie posiadają jakiejś trwałej, realnej istności,
jakiegoś samoistnego bytu. Gdyby tak było na przykład, że dany produkt jest
przez wszystkich postrzegany dokładnie w ten sam sposób, byłoby to pewnym
dowodem na to, że ten obiekt jest czymś naprawdę realnym. Niemniej każdy
postrzega to na swój sposób, każdy nadaje temu swoje osobiste oceny, nadaje
temu swoje osobiste nazwy, co oznacza, że takie wartości nie są częścią samego
obiektu i co oznacza, że ten obiekt nie jest sam w sobie samoistnym, realnym
bytem. Weźmy taki przykład: nawet odczucie szczęścia czy cierpienia jest czymś
bardzo indywidualnym, każdy rozumie to w całkowicie inny sposób. A więc np.
takie coś, jak myśl, odczucie, doświadczenie szczęścia czy cierpienia, okazują
się nie być jakąś jedną, niezmienną rzeczą, ale jest to coś, co ma różne
podziały, co jest zmienne, co ulega ciągłym przemianom. A to jest dowód na to,
że nie jest to realnym, samoistnym bytem, tylko jest to czymś całkowicie
uwarunkowanym, iluzorycznym. Wszelkie zjawiska, jakiekolwiek się przejawiają, a
mówiąc tu o wszelkich zjawiskach mamy na myśli sześć rodzajów obiektów, obiekty
postrzegane przez nasz wzrok, słuch, węch, smak, dotyk i wszelkie mentalne
pojęcia, które są obiektem świadomości mentalnej - wszelkie te zjawiska nie
mają w sobie żadnej trwałości, każde z nich podlega ciągłym przemianom, podlega
ciągłym zmianom i nie ma w związku z tym żadnego dowodu, niczego, co
wskazywałoby na to, że są one realnie istniejące. Ich zmienność ukazuje, że są
właśnie iluzoryczne. To ciągłe analizowanie wszystkich obiektów, wszystkich
zjawisk, które się pojawiają, nazywa się Pradźniaparamitą, szóstą paramitą,
doskonałością mądrości. Ta szósta paramita jest pogłębieniem wippasiany,
pogłębieniem wglądu i polega to na analizowaniu natury wszystkich zjawisk.
Tekst mówi dalej, że bez poprzedzania sześciu paramit mądrością czy też można
powiedzieć bez połączenia sześciu paramit z mądrością, nie osiągnie się
Przebudzenia. Ale jeśli sześć paramit połączymy z taką mądrością, z takim
zrozumieniem, to dzięki temu osiągniemy to, co nazywa się ...... mitokpa, czyli
wolność od pojęcia trzech obiektów: podmiotu, przedmiotu i działania. Ta
wolność od tych trzech pojęć oznacza tutaj wolność od lgnięcia do poczucia tych
trzech: podmiotu, przedmiotu i działania, w odniesieniu do osiemnastu
elementów, a więc wszystkich tych obiektów i postrzegania tych obiektów,
wolność od lgnięcia do poczucia ich realności, a więc urzeczywistnienie pustki.
Po to, aby te paramity stały się rzeczywiście doskonałościami, żeby stały się
paramitami, muszą być wolne od tego pojęcia podmiotu, przedmiotu i działania.
Szczodrość musi więc być praktykowana całkowicie w wolności od poczucia
podmiotu, przedmiotu i działania. Etyka musi być całkowicie wolna od poczucia
podmiotu, przedmiotu i działania. Cierpliwość musi być wolna od poczucia
przedmiotu, podmiotu i działania. Pilność mysi być wolna od poczucia podmiotu,
przedmiotu i działania. Medytacja musi być wolna od poczucia podmiotu,
przedmiotu i działania. Mądrość (pradżnia) musi być wolna od poczucia podmiotu,
przedmiotu i działania. Normalnie mówimy o szczodrości przede wszystkim jako o
czymś aktywnym, o pewnym działaniu, które wykonujemy. Jednak tutaj, w tych
naukach zwracamy uwagę na to, aby sprawdzić, w jaki sposób to wykonujemy.
Dobrze jest, aby medytujący kontemplował sobie przez pewien czas, uświadomił
sobie, jak to jest naprawdę z nim, spojrzał w siebie samego i zobaczył, jak
każdemu aktowi dawania, w który się angażuje, towarzyszy całkowicie niepotrzebne
myślenie, poczucie ‘ja daję tobie i co z tego będzie, jakie będą tego skutki’.
Nasza szczodrość powinna być całkowicie wolna od tego rodzaju myślenia.
Praktykując szczodrość powinniśmy więc spojrzeć w głąb siebie samego,
przeanalizować, sprawdzić, jakie nam towarzyszą tutaj różne procesy mentalne i
powinniśmy oczywiście ostatecznie dążyć do tego, abyśmy byli wolni od pojęcia
‘mnie jako dającego’, ‘komu daję’ i ‘samego dawania’. Tybetańskie pojęcie
namtok tłumaczone jest zwykle jako pojęciowe myślenie. Co to jest właściwie to
namtok? Oczywiście, z pewnego grubszego punktu widzenia oznacza to takie
myślenie, które zasłania pierwotną mądrość, nie pozwala, aby ta pierwotna
mądrość spontanicznie się przejawiła. Kiedy jednak spojrzymy głębiej na to,
czym jest namtok, to stwierdzimy, że właściwie wszystko, każdy rodzaj
aktywności jest namtok. Może nam się wydawać, że wszystko to, co powinniśmy
praktykować, tak jak np. szczodrość, współczucie i wszystkie te inne pozytywne
cechy, że to przynajmniej nie jest namtok, to nie jest to pojęciowe myślenie,
które nas wiąże. Ale faktycznie, kiedy tylko pozwalamy na zaistnienie tych
trzech: poczucia podmiotu, przedmiotu i samego działania, jeśli tylko
pozwalamy, aby wkroczyły te trzy, wówczas już każdy taki rodzaj działania staje
się namtok, staje się tym pojęciowym myśleniem. Będzie więc np. namtok
szczodrości, będzie namtok współczucia. Jeśli pozwalamy na istnienie tych
trzech: podmiotu, przedmiotu i działania, wszystko to jest pojęciowym
myśleniem. Kiedy więc mamy te .....nampartokpa czyli te pojęcia trzech kręgów,
podmiotu, przedmiotu i działania, wówczas każde działanie staje się splamione.
Jeżeli chcemy praktykować prawdziwą szczodrość, to musi być wolna od pojęcia
tych trzech. Będzie więc szczodrość wolna od pojęcia podmiotu, przedmiotu i
działania. Etyka wolna od pojęcia tych trzech. Cierpliwość wolna od pojęcia
tych trzech itd. Tylko to jest tą ostateczną, autentyczną praktyką. No więc
pomyślcie - jaka powinna być szczodrość, aby była rzeczywiście szczodrością wolną
od tych trzech pojęć? Jaka ma być? Bez myślenia? Uważajcie, żeby to ‘bez
myślenie’ nie było po prostu głupotą. Pamiętajcie, wcześniej mówiłam o tym, że
mądrość nie może być częściowa, mądrość nie może być złożona, mądrość nie może
być głupia. (głos z sali). To była propozycja. Stać się szczodrością, stać się
paramitą. Rinpocze mówi: kiedy mówisz ‘stać się’, to już jest ukierunkowane na
działanie. Całe nasze życie, ciągle przyklejamy różne etykietki, nadajemy
wszystkiemu nazwy. Jeśli chcemy przeciąć się przez to pomieszanie, musimy
przeciąć się również przez skłonność do nazywania wszystkiego. Np. pustka albo
pustość. Myślimy, że to powinno być czymś. Skoro jest puste, to znaczy wolne od
czegoś, pozbawione czegoś. Wyobrażamy sobie, że musi być opróżnione z czegoś i
w ten sposób już nadajemy temu pewne pojęcia, pewne wyobrażenia i to już nie
jest prawdziwa pustka. Próbujemy opisać ostateczną prawdę słowami i myślimy, że
przetniemy się za pomocą słów przez pomieszanie. Spróbujcie opisać całkowitą
wolność od pojęciowania za pomocą pojęciowych słów. A więc próbujemy: staniemy
się doskonale współczujący. Jaka inna propozycja? Jak paramita szczodrości czy
inne paramity mogą stać się właśnie tym? Propozycja - bez poczucia siebie.
Jeśli użyjesz określenia ‘uczucie’, ‘czucie siebie’, to nie jest to właściwe.
Lepiej powiedzieć - bez lgnięcia do poczucia siebie. Co jeszcze proponujecie?
(głosy z sali). Ten, kto powiedział ‘bez podmiotu, przedmiotu i działania’ -
czy twoja szczodrość jest wolna od podmiotu, przedmiotu i działania?
Oczywiście, powiesz ‘nie’. Ale dlaczego nie? Co powstrzymuje cię od nie bycia
świadomym natury umysłu? Niewiedza. Co jest niewiedzą? Jaka niewiedza? Ty to
wiesz. Jaka niewiedza? Która niewiedza? Czym jest niewiedza? Najpierw nazywamy
pewnego rodzaju pojęcia, stwarzamy nazwy, następnie wierzymy w to, że tak
właśnie jest i w ten sposób utrwalamy te rzeczy. Dotyczy to np. gniewu,
pragnienia, wszelkich innych uczuć. Najpierw nazywamy je w ten sposób,
wierzymy: tak, ja mam gniew, ja mam pragnienie. I wierząc w to, utrwalamy je.
Sprawiamy, że one zaczynają faktycznie realnie się przejawiać. Jest taka
historia, która mówi o pewnym joginie, który przez dwadzieścia lat medytował w
jaskini. Medytował na bóstwo, które ma rogi, identyfikował siebie z tym bóstwem.
Najpierw uwierzył w to bardzo mocno, a następnie, kiedy po dwudziestu latach
próbował wyjść z jaskini, to nie mógł, ponieważ rogi utkwiły w dziurze i nie
mógł się z nimi w tej dziurze zmieścić. To jest tak, że najpierw o czymś
myślimy, później zaczynamy w to wierzyć, że tak właśnie jest, w końcu ta wiara
staje się czymś bardzo solidnym, przekształca się w coś trwałego, realnego.
Dotyczy to wszystkich zjawisk. Najpierw myślimy, że one są, nazywamy to w ten
sposób i ta wiara sprawia, że zjawiska stają się solidne, trwałe, realne. Ale
ta wolność od tej wiary w realność jest właśnie tym. Można więc powiedzieć, że
niedocenianie tego rodzaju myśli, nie dawanie im takiej wiary, jest czymś
całkiem dobrym. Nie jest tak z kolei, że wystarczy tylko patrzeć na to w ten
sposób, żeby widzieć nierealność tych wszystkich pojęć, nierealność tych
wszystkich zjawisk. Przez samo tylko myślenie, że to nie jest realne, że nie
jest prawdziwe, nie uwolnimy się od nawykowych skłonności, które sprawiają, że
ciągle przeżywamy świat właśnie w ten sposób. Dlatego Asanga w tym tekście
mówi, że tylko mądrość poprzedzona pozostałymi pięcioma paramitami
(szczodrością, etyką itd.) doprowadzi do wyzwolenia. Dlatego nie wystarczy
tylko być dobrym buddystą, być tylko wierzącym buddystą, np. płakać codziennie
przed obrazkiem swojego guru, nie wystarczy rozwijać różnych dobrych
właściwości - tylko praktyka, w której te pierwsze paramity połączone są razem
z mądrością, tylko taka praktyka da wyzwolenie. Praktykowanie tych pięciu
paramit razem z szóstą, z mądrością, doprowadzi do wyzwolenia. I dlatego te
sześć paramit mierzy w jeden cel, ma jedno wspólne znaczenie, o którym
Longczienpa mówi, że wszystkie razem paramity nazywają się po prostu
bodhicittą. Bodhicitta po tybetańsku nazywa się dziangcziup sem i w tym tekście
przedstawiona jest definicja, co to jest dziangcziup sem, w skrócie dziangsem, tłumaczone
często jako ‘przebudzony umysł’ czy ‘przebudzona postawa’. Dziang oznacza tutaj
‘oczyszczenie’, oczyszczenie z wszelkiego pojęciowego myślenia, natomiast cziup
oznacza ‘osiągnięcie’, osiągnięcie, urzeczywistnienie wolności od pojęciowego myślenia.
Razem ‘przebudzony umysł’ oznacza właśnie doprowadzenie do perfekcji,
doprowadzenie do doskonałości wszystkich sześciu paramit. Taki umysł, który
jest obudzonym, przebudzonym umysłem, wolnym od pojęciowego myślenia, zawiera w
sobie sześć paramit. W dwóch następnych linijkach Longczienpa mówi, że nie ma
nauk innych, niż bodhicitta. Dalej mówi, że w naukach o bodhicitcie zawierają
się wszystkie dharmy, wszystkie nauki trzech czasów i dziesięciu kierunków. To,
co mogłoby ukazać właściwości bodhicitty, porównanie, które mogłoby to ukazać,
to może być porównanie do nieograniczonej, rozległej przestrzeni. Bodhicitta to
jest dziangcziup sem. Sem po tybetańsku albo citta w sanskrycie oznacza ‘umysł,
który jest bez przyczyny, który jest niezrodzony, który jest całkowicie wolny
od wszelkich skrajności’. Umysł nie ma żadnej przyczyny, nie ma żadnego
miejsca, w którym by powstał. Dlatego jest niezrodzony. Nie ma żadnego miejsca
przebywania, dlatego mówi się, że jest poza możliwością wyrażenia, poza
możliwością wysłowienia. I jest całkowicie jak nieograniczona przestrzeń. Dalej
tekst mówi jednak, że tak naprawdę nie można zrozumieć, czym jest bodhicitta,
nie można zrozumieć tego za pomocą żadnej metafory. A takiej metafory używa się
jedynie po to, aby pomóc pojęciowemu umysłowi zdobyć jakieś wyobrażenie na
temat tego, co i tak jest niewyobrażalne. Jeszcze raz od początku. Umysł
zwykłego początkującego praktykującego to jest umysł pełen myślenia, umysł, w
którym stale się rozgrywają wszystkie z osiemnastu elementów. Kiedy mówimy o
dharmie, mamy na myśli nauki, które zostały przekazane przez Buddę podczas
pierwszego, później drugiego itd. obrotu kołem dharmy. Mamy więc nauki
hinajany, mamy nauki mahajany, mamy nauki wadżrajany, które zawierają w sobie
czyli rozwijają się później w nauki sekretnej mantrajany. Dzieląc to wszystko w
ten sposób, mówimy tradycyjnie o dziewięciu janach, o dziewięciu pojazdach czy
o dwunastu pojazdach. Jednak te rozmaite podziały nauki dharmy trzeba rozumieć
w ten sposób, że sama ta dharma jest jedynie umysłem. Jest to tak, jak umysł
najpierw kogoś, kto jest małym dzieckiem, później staje się młodzieńcem itd.
Ten umysł staje się coraz bardziej dojrzały. Podobnie trzeba rozumieć nauki.
Oczywiście, że patrząc zewnętrznie, są tutaj pewne historyczne okresy rozwoju
różnych nauk. Ale wewnętrzne znaczenie tego jest takie, że te wszystkie nauki
są tylko umysłem i rozwijanie się nauk od małego pojazdu do coraz to dalszych,
coraz głębszych etapów jest to tak, jak rozwój umysłu od najbardziej zwykłego,
prostego, dziecięcego umysłu do coraz bardziej dojrzałego, który pojmuje coraz
więcej. Kiedy więc zaczynamy taką duchową podróż, podróż prowadzącą do
zrozumienia natury umysłu, podróż prowadzącą do dojrzałości, to jest to tak, że
nasz umysł przechodzi przez poszczególne etapy. Umysł nasz jest na poziomie
rozumienia odpowiadającemu ścieżce śrawaków itd. Tradycyjnie w dzogczen
wszystkie poziomy nauki Buddy dzieli się na dziewięć jan. Mamy więc
śrawakajanę, mamy praktiekabuddhajanę, mamy bodhisattwajanę. Następnie mamy
krija-, upa- i jogatantrę. Mamy maha-, anu- i atijogę. Kiedy nasz umysł zaczyna
praktykować, to nie jest tak, że są to kolejne jany czyli kolejne etapy nauk,
bo z każdą z tych jan związana jest pewna grupa nauk i praktyk. I te jany nie
są czymś takim zewnętrznym, czego musimy się nauczyć. Ale kiedy umysł dochodzi
do pewnego etapu, do zrozumienia, to jest to umysł, który jest na etapie
śrawaki, na etapie praktiekabuddhy, na etapie bodhisattwy. Jest to umysł, który
jest w stanie zrozumieć krija-, upa- czy jogatantrę. Jest to umysł, który np.
dojdzie do zrozumienia atijogi i wtedy atijoga nie jest jakąś zewnętrzną nauką,
którą musimy pojąć, ale sam umysł staje się atijogą, jest na poziomie atijogi.
Jest to podobne do tego, co wczoraj mówiliśmy o oddzielaniu praktyki od naszego
życia, kiedy praktyka nie staje się częścią nas samych. Jeżeli tak jest, to
wówczas dana praktyka staje się czymś, co musimy wykonywać, staje się jakąś
czynnością, jakimś działaniem, którego musimy się nauczyć. Jest to tak, że
medytujemy na jakimś etapie, myślimy: aha, teraz zaczynam praktykować ścieżkę
bodhisattwy? i uczymy się ścieżki bodhisattwy. Ale w tym wypadku to jest trochę
tak, jakby praktyka była tylko innym rodzajem ubrania, które mielibyśmy na
siebie włożyć. To nie powinno być w ten sposób. Faktycznie jest tak, że kiedy
dochodzimy do praktykowania ścieżki bodhisattwy, to znaczy, że umysł staje się
bodhisattwą i ta ścieżka nie jest już czymś zewnętrznym do nauczenia się. To
jest właśnie to, o czym Longczienpa mówi tutaj np. w odniesieniu do bodhicitty.
Kiedy nasz umysł stanie się bodhicittą, to określenie, że nie ma innej dharmy
poza bodhicittą, oznacza, że nie mamy do przyswajania jakichś zewnętrznych
umiejętności, których musimy się nauczyć, tylko po prostu jesteśmy bodhicittą,
działamy w ten sposób. Dalej Longczienpa mówi: wielu ludzi nie rozumie tego
dziś. A odnosi się to do tego, co już wcześniej mówiliśmy. Jeżeli słuchamy jakichś
nauk i zaczynamy myśleć: aha, rozumiem te nauki - to ciągle te nauki są czymś
zewnętrznym, nie są jeszcze nami. I w ten sposób myślimy nieraz, że np. jak
słuchamy nauczyciela mahamudry, wysłuchaliśmy tych nauk, to zaczynamy nazywać
siebie: aha, jestem praktykującym mahamudrę. Albo słuchamy nauczyciela
wygłaszającego nauki dzogczen i zaczynamy mówić o sobie: jestem praktykującym
dzogczen. Ale to nieprawda. Jeżeli nasz umysł osiągnie ten poziom, nasz umysł
stanie się dzogczen, to dopiero wtedy jesteśmy praktykującymi dzogczen. Inaczej
to jest tak, że lubimy nauki o dzogczen. To jest tak, jak gdybyśmy zakładali to
ubranie. Albo jak w tej historii o człowieku z rogami. Wyobrażamy sobie, że
praktykujemy dzogczen, ale to nie jest praktykowanie dzogczen. Umysł dzogczen
oznacza umysł całkowicie wolny od uwarunkowań, umysł, który nigdy ani na chwilę
nie odchodzi od doświadczenia tej ostatecznej natury. Dopóki tak nie jest, nie
jesteśmy praktykującymi dzogczen. Możemy mówić: aha, my lubimy tradycję
dzogczen, nam podoba się dzogczen. Ale nie jesteśmy praktykującymi dzogczen.
Gdy podobają się nam jakieś nauki i zaczynamy je naśladować, to nie znaczy, że
je praktykujemy. Jak słuchaliśmy nauk dzogczen, to nie znaczy, że jesteśmy
praktykującymi dzogczen. Gdyby tak było, to np. wszyscy słuchamy nauk Buddhy,
ale wcale to nie znaczy, że staliśmy się buddami. Tak samo było w tym
przypadku, kiedy podobają nam się nauki mahamudry czy dzogczen - nie znaczy to,
że praktykujemy mahamudrę czy dzogczen. Praktykując w ten sposób, kiedy
patrzymy na siebie, stwierdzamy: aha, my wszyscy pragniemy osiągnąć ostateczną
prawdę, wszyscy pragniemy osiągnąć oświecenie. I to jest bardzo dobrze, jest to
pewien rodzaj aspiracji, która jest dobra. Ale jeśli szczerze się sobie
przyjrzymy, to musimy stwierdzić, że faktycznie tego jeszcze nie
urzeczywistniliśmy. Np. poglądy buddyjskie uważane są za poglądy nieteistyczne.
Jeżeli podchodzilibyśmy jednak do praktyki buddyjskiej utrzymując takie
podejście, jakby było to podejściem teistycznym, to znaczy że nie jest to
naprawdę buddyjskie podejście. Podchodząc w taki teistyczny sposób do Buddhy,
konceptualizujemy Buddhę, konceptualizujemy Amitabhę, konceptualizujemy
Czenrezika, konceptualizujemy Guru Rinpocze, konceptualizujemy wszystkich
nauczycieli z ostatnich 2,5 tysiąca lat. Zaczynamy rozróżniać: aha, ci są
dobrzy, ci są źli, ci są lepsi, ci gorsi. Zaczynamy przystępować do partii tego
czy tego nauczyciela i w ten sposób okazuje się, że nie rozumiemy nawet
najbardziej podstawowej podstawy, nie rozumiemy schronienia. A jeśli nie
rozumiemy schronienia, to nie ma sensu nawet wspominać o czymś takim, jak
dzogczen. Wszyscy mamy taką skłonność, takie pragnienie: chciałbym
urzeczywistnić ostateczną prawdę. Ale chciałbym urzeczywistnić ostateczną
prawdę dzięki tej a tej osobie, dzięki temu a temu mistrzowi. Chcę osiągnąć
ostateczną prawdę opierając się tylko na tej specjalnej, wyjątkowej linii
przekazu i tylko za pomocą tej metody, a nie innej. Jeśli jest tak, to jest to
nasze teistyczne podejście i nie ma nic wspólnego z buddyjskim poglądem. Kiedy
uświadamiamy sobie, że chcemy urzeczywistnić ostateczną prawdę, po powinniśmy
jak najbardziej uważnie przyjrzeć się sobie samemu i sprawdzić, jak to naprawdę
jest z tą naszą motywacją, z tą naszą aspiracją. Musimy zobaczyć, czy naprawdę
mamy taką solidną podstawę, pragnienie zrozumienia ostatecznej prawdy. Kiedy
dostrzeżemy, że zaczynamy to konceptualizować w jakiś sposób, np. myślimy: chcę
to osiągnąć właśnie tak i tak to ma wyglądać po osiągnięciu - to jak tylko
dostrzeżemy w sobie taką skłonność, lepiej nie wchodźmy w to, nie podążajmy za
tym. Przyjrzyjmy się sobie i zobaczmy, czy nie ma w nas np. skłonności do
targowania się o praktykę, myślenia: muszę właśnie tę praktykę dostać, jeżeli
nie dostanę tej praktyki, to nie zaangażuję się w pełni na ścieżce. Albo: muszę
pojechać gdzieś tam, spotkać kogoś, inaczej nie będę naprawdę mógł do końca
szczerze, autentycznie praktykować. Albo: naprawdę, tylko jeśli ktoś da mi te
ślubowania. Albo: jeśli wpuści mnie na odosobnienie, albo: nie pójdę na
odosobnienie - tylko w takim przypadku będę mógł autentycznie praktykować.
Albo: tylko jeśli zostanę naprawdę w ningmapie, albo: naprawdę będę praktykować
w kagju - to tylko wtedy będę mógł naprawdę praktykować. Jeżeli zobaczycie w
sobie taką skłonność, to bądźcie świadomi, że może jest to największa
przeszkoda, jaka może zdarzyć się na duchowej ścieżce. Odrzućcie to
natychmiast. Najbardziej podstawową podstawą jest to, kiedy ktoś pragnie
osiągnąć urzeczywistnienie natury umysłu. To jest podstawa, na której można
budować. Z taką podstawą, z pragnieniem osiągnięcia mądrości umysłu, słuchajcie
nauk, przemyśliwujcie je, wprowadzajcie je następnie w praktykę. Jeśli taki
umysł dojrzeje do zrozumienia, co naprawdę należy odrzucić i jakie właściwości
trzeba naprawdę rozwinąć, to jest naprawdę mądry umysł. Taki mądry umysł
naprawdę zrozumie podstawę, ścieżkę i owoc. Podstawą jest natura umysłu, taka
jaką mamy teraz, podstawowa natura umysłu. Ścieżka to cała praca, którą należy
wykonać, aby odkryć, ukazać tę naturę umysłu. Wejście na ścieżkę bez żadnego
wyobrażenia, dokąd należy zmierzać, nie byłoby właściwym praktykowaniem. Trzeba
wiedzieć, do czego zmierzamy. Niemniej, jeżeli będziemy mieli pojęciowe
wyobrażenia, stwarzali pojęciowe wyobrażenia na temat tego, co chcemy osiągnąć,
wówczas jest to znowu błąd.
Podstawą jest natura umysłu, umysł taki, jakim
jest. Ścieżką jest praktykowanie nieegoizmu, niesamolubstwa, a owocem jest
bodhicitta, jest oświecony, przebudzony umysł. Podstawa, ścieżka i owoc są tym,
co stanowi istotę, jest tym, co stanowi o naszym rozwoju. Wszystkie inne nauki,
wszystkie inne inicjacje, każdy rodzaj analizowania, przemyśliwania i wszystkie
inne metody w całej swojej wielkiej rozmaitości, są jedynie pewnymi sokami, są
tym, co wzmacnia naszą podstawę, ścieżkę i owoc. Sprawia, że nasza praktyka
podstawy, ścieżki i owocu staje się głębsza, staje się pełniejsza, przyniesie
pełniejszy owoc. Należy na początku sprawdzić swoją własną podstawę, swoją
własną ścieżkę i swój własny owoc. Jeżeli zauważymy, że mamy do nich teistyczne
podejście, powinniśmy przeciąć się przez tego rodzaju koncepty. Tak, żeby
wszelkie nauki, żeby wszelkie instrukcje, które otrzymujemy, doprowadziły do
obudzenia się w nas prawdziwej mądrości, tak żebyśmy podążali autentyczną
ścieżką bodhi. Wy wszyscy macie już za sobą jakąś praktykę, macie pewne
przygotowanie. A więc sprawdźcie swoje własne podejście do swojej podstawy,
ścieżki i owocu. Co oznacza naprawdę sprawdzenie, przemyślenie swojej własnej
motywacji dotyczącej podstawy, ścieżki i owocu. Jaka jest nasza motywacja
podejścia do praktyki. Czy jest ona autentyczna i prawdziwa. A ponieważ nie
zamierzamy tutaj omawiać z innymi swoich własnych spostrzeżeń, swoich własnych
motywacji, można pozwolić sobie na trochę więcej odwagi i trochę bardziej
odważne spojrzenie na siebie samego. Jeżeli pracujemy nad podstawą, ścieżką i
owocem, ale widzimy, że towarzyszy nam bardziej motywacja własnego wyzwolenia,
to jest to po prostu praktyka zgodna ze ścieżką praktiekabuddhy. Wielu z nas
otrzymuje wiele nauk i w związku z tym bywa, że mamy wielkie "ja". Zwykle mamy
wielkie "ja", ale niektórzy np. otrzymują wiele nauk na temat mahamudry czy na
temat dzogczen i myślimy: aha, jestem praktykującym mahamudrę czy praktykującym
dzogczen. To Rinpocze nazywa wielkim "ja". Ale jeżeli przyjrzymy się sobie
samemu i stwierdzimy, że myślimy przede wszystkim o własnym wyzwoleniu, to
jesteśmy na ścieżce prowadzącej do własnego wyzwolenia, i jest to bardzo daleko
od prawdziwego podejścia mahamudry czy dzogczen. Więc bardzo ważne jest, aby
sprawdzić w sobie taką motywację. Oczywiście, że będziemy mówić zawsze o tym,
że praktykujemy tę wielką ścieżkę, w modlitwach nawet ciągle recytujemy: oby
wszystkie czujące istoty zostały wyzwolone. Ale jeżeli nie czujemy tego
naprawdę w głębi serca, jeżeli taka motywacja nie jest w nas głęboko
zakorzeniona, to znaczy, że nie jesteśmy naprawdę na tej ścieżce. Powinniśmy
więc sprawdzić, jaka jest w nas motywacja i jeżeli myślimy przede wszystkim o
własnym wyzwoleniu, to nie jest to ta wielka ścieżka. Longczienpa mówi, że
wszystkie dharmy są tylko umysłem. Chodzi więc o to, abyśmy byli w stanie w
umyśle przeciąć wszelkiego rodzaju wahanie się, wszelkiego rodzaju wątpliwości.
Jeżeli wyjdziemy poza tego rodzaju wahania się dotyczące nas samych, naszego
własnego pożytku, naszego własnego wyzwolenia, przetniemy się także poza
koncepty, poza lgnięcie do ego, lgnięcie do poczucia ‘ja’. Mówi się, że wejście
na ścieżkę bodhisattwy ma miejsce wtedy, kiedy przetniemy wszystkie wątpliwości,
co do siebie samego, przetniemy wszelkie wahanie się dotyczące naszego własnego
pożytku. I tylko dzięki temu, i tylko wtedy będziemy mogli dojść do naprawdę
doskonałej mądrości. Powiedziane jest, że ktokolwiek chce osiągnąć doskonałość
w sześciu paramitach, musi przeciąć się przez wszelkie rodzaje konceptów,
wszelkie rodzaje pojęciowego myślenia. Musi dojść do takiej dojrzałości, dzięki
której będzie w stanie zrozumieć, że wszelkie wątpliwości, wszelkie wahania się
są przeszkodami. Musi przeciąć się także przez wszelkie namtok, wszelkie
rodzaje pojęciowego myślenia. Oczywiście, mówiliśmy wcześniej, że właściwie
każdy rodzaj myślenia jest namtok. Ale w tym kontekście należy zrozumieć, że
przedstawiamy to samo za pomocą innych słów, określamy to po prostu jako
wątpliwości. Kiedy mówimy o pewnym wahaniu się, mamy na myśli to wahanie się,
które powiązane jest bardzo silnie z wiarą w istnienie tych trzech kręgów -
podmiotu, przedmiotu i działania. A więc zasadza się to przede wszystkim na
skłonności do wiary w istnienie siebie jako pewnej odrębnej, samoistnej
jednostki. W takim grubszym znaczeniu, oczywiście mamy na myśli przywiązanie do
własnego pożytku, mamy na myśli coś takiego, co nazywamy egoizmem. Ale w
głębszym, takim duchowym rozumieniu, chodzi tutaj o nawet najsubtelniejsze
idee, najsubtelniejsze poglądy dotyczące poczucia, czym jestem naprawdę ja,
czym jest ‘ja’. Podchodząc do rozumienia, jaka jest prawdziwa natura ‘ja’, mamy
do czynienia z różnymi szkołami filozoficznymi w buddyzmie. Jeżeli mówimy o
tych wszystkich szkołach, to tradycyjnie przedstawiamy je przynajmniej jako
cztery główne rodzaje szkół. Jest to sautrantika, waibhaszika, czittamatra i
madhiamika. Podobnie jak mówiliśmy, że z perspektywy dzogczen, kiedy
przedstawiamy nauki buddyjskie jako dziewięć różnych jan, to nie powinniśmy
rozumieć tego jako dziewięć różnych systemów praktykowania, których można się
uczyć, ale jest to jakby dziewięć stopni dojrzałości umysłu, dziewięć poziomów
zrozumienia, przez które możemy przechodzić aż do pełnej dojrzałości. Dokładnie
tak samo - jeśli chodzi o poglądy dotyczące natury siebie i wszystkich zjawisk.
Poglądy przedstawiane w tych różnych szkołach powinny być rozumiane nie jako
zewnętrzne szkoły filozoficzne, których poglądy można studiować i następnie
debatować, która ma rację i która przedstawia prawdziwy pogląd, ale te stopnie
nauk powinny być przedstawiane jako stopnie zrozumienia, które rozwijają się w
umyśle, stopnie rozumienia poglądu odnośnie istnienia ‘ja’. Można powiedzieć,
że mamy tutaj stopnie od najgrubszego rozumienia, czym jest naprawdę ‘ja’,
poprzez różne stopnie aż do zrozumienia, że jest ono tą świetlistą pierwotną
mądrością. Można by też inaczej powiedzieć, że poglądy przedstawiane w tych
szkołach są to tak jakby różne stopnie życzenia, w jaki sposób chcielibyśmy
urzeczywistnić ostateczną prawdę dotyczącą ‘ja’. Nie ma więc potrzeby
dyskutować, która z tych szkół ma rację, która z nich jest lepsza, która z nich
jest gorsza, która jest szybsza, która wolniejsza, ale raczej należy sprawdzić
siebie samego i zobaczyć, jak ja rozumiem istnienie swojego ‘ja’ i jak
odpowiada to rozwojowi poprzez różne stopnie dojrzałości. My, kagjupowie i
ningmapowie mamy zwykle takie podejście, że my nie potrzebujemy rozumieć innych
szkół, bo praktykujemy madhiamikę i tylko to jest potrzebne i wystarczające.
Ale np. cittamatrinowie mówią o samoistniejącym umyśle i my, jako praktykujący
madhiamikę, również zgadzamy się z tym poglądem. Ale kiedy indziej mówimy: jak
może być samopostrzegający siebie umysł? To jest nieprawda, madhiamika jest
bardziej prawdziwa. Jako medytujący siedzimy i zastanawiamy się, jak właściwie
można zdefiniować, czym jest absolutna prawda. Ale kiedy tak przyjrzymy się
swojemu własnemu podejściu do ostatecznej prawdy, swojemu poglądowi, to musimy
stwierdzić, że nie dorośliśmy nawet do tego, żeby być cittamatrinami, a co
dopiero żeby mieć naprawdę pogląd, naprawdę zrozumienie madhiamiki. Możemy mieć
pewne takie wyobrażenie, że ostateczna prawda to będzie doświadczanie
szczęśliwości, jak się będzie w niebie, będzie nam bardzo fajnie. To naprawdę
jest pogląd, który nawet nie dorasta do cittamatry, a co dopiero mówić o
madhiamice. Jedyna różnica będzie taka, że wierzymy, że nie będzie boga, ale
będzie wspaniałe ‘ja’, może nie będzie aniołków, ale wokoło będą wszystkie
dakinie i dakowie. A niektórzy zaczynają myśleć: aha, ja nie chcę osiągnąć
oświecenia, bo co z tymi biednymi czującymi istotami. I automatycznie
implikujemy takie myślenie, że jeśli będzie oświecenie, to będzie kontynuacja
tych biednych czujących istot. W takim przypadku sansara zaczyna być obiektem,
nirwana staje się podmiotem, a współczucie, które praktykujemy (bodhicitta)
staje się działaniem pomiędzy podmiotem a przedmiotem. Dlatego powinniśmy
naprawdę sprawdzić swoją własną motywację, jaka ona jest, czego my naprawdę
pragniemy, do czego aspirujemy. Chcemy praktykować dziangcziup sempa (jest to
tybetańskie określenie na bodhisattwę) i szczególnie podkreślam tutaj końcówkę
pa, która oznacza kogoś odważnego, odwagę. Musimy mieć odwagę przecięcia się
przez te wszystkie pojęcia, odwagę porzucenia całkowicie tych pojęciowych
wyobrażeń na temat tego, co mamy osiągnąć. Jeśli owoc ma być osiągnięciem
absolutnej prawdy co do podstawy, która jest pusta, to wówczas również ścieżka
musi być wolna od skłonności, od wszelkich koncepcji sprawiających, że ta
ścieżka staje się czymś solidnym i że podstawa jest czymś solidnym, trwałym.
Dlatego jak Longczienpa wcześniej używał w tekście takiego porównania, że
bodhicitta jest nieograniczona jak przestrzeń, że bodhicitta jest jak
przestrzeń, to chodziło tutaj właśnie o to, że bodhicitta jest naturą umysłu,
który jest jak przestrzeń. Cittamatrinowie mówią przede wszystkim o
samoświadomym umyśle, umyśle świadomym siebie. Natomiast w poglądach madhiamiki
przedstawia się, że umysł jest całkowicie wolny od skrajności, od wszelkich
wyobrażeń na temat ścieżki. Bardzo ważne jest studiowanie poglądów tych
czterech szkół, w szczególności przydatne, korzystne będzie studiowanie
poglądów cittamatry i madhiamiki, bo dzięki temu zrozumiemy lepiej, czym jest
ta absolutna podstawa. Jeżeli mówimy np., że bodhicitta jest jak przestrzeń,
ważne jest też uświadomić sobie, co rozumiemy pod pojęciem przestrzeni. Mądrość
powstaje dzięki prawdziwemu zrozumieniu prawdziwej prawdy. Pogląd rozumiany
jest jako przecięcie się przez błędne skłonności, np. skłonności do
konceptualizowania pustki, konceptualizowania świetlistości. Mówi się, że
połączenie tych dwóch, pustki i świetlistości, nazywane jest
urzeczywistnieniem, ale również myśl o tym, że połączenie jest
urzeczywistnieniem, staje się znowu konceptualizowaniem. Powinniśmy poświęcić
więc trochę czasu na przemyślenie, czym jest to konceptualizowanie. W
szczególności konceptualizowanie na temat urzeczywistnienia. Jeśli np.
stwierdzimy, że nasze wyobrażenie urzeczywistnienia wiąże się z jakimś rodzajem
przyjemności, z czymś bardzo przyjemnym, to już popadamy w jedną skrajność. Bo
zaczynamy już mieć do czynienia z tym, czy osiągniemy to, jak to osiągniemy,
kto to osiągnie, od kogo to dostaniemy i zaczyna się wielki problem. Ale to nie
jest aż takim problemem. Większym problemem będzie niezdolność umysłu do
uwolnienia się od pojęć na temat ostatecznego urzeczywistnienia. Nawet
myślenie, że ostateczne urzeczywistnienie jest wolne od pojęć, samo staje się
pojęciem, które nas wiąże. Kiedy Longczienpa mówi, że natura umysłu jest
niezrodzona, jest niemożliwa do wyrażenia za pomocą jakichkolwiek pojęć, jest
niestworzona, to przede wszystkim chce ukazać, że nie prowadzi do osiągnięcia
tej natury umysłu jakakolwiek próba zdefiniowania tej natury. Dlatego kiedy
mówimy o wyjściu poza konceptualizowanie, mamy na myśli jedynie to, aby umysł
spoczął w sobie samym bez jakiejkolwiek chęci określania tego, bez
jakiejkolwiek chęci definiowania, ujmowania tego w jakieś ramy pojęciowych
określeń. Ta właśnie podstawowa natura umysłu jest całkowicie wolna od
nieświadomości i dlatego - mimo że
mówimy, że jest pusta - nie można powiedzieć, że jest ona opróżniona, że jest
nicością. Ta podstawowa natura podstawy jest całkowicie wolna od pojęcia
nieświadomości i dlatego jest też całkowicie wolna od wszelkich przejawów
płynących z pojęcia nieświadomości, takich przejawów jak widzenie czegoś czy
niewidzenie, postrzeganie czy niepostrzeganie, myślenie czy niemyślenie, bycie
wolnym od czegoś albo nie bycie wolnym od czegoś. Mówiąc dokładnie - to nie
jest tak, że ta natura powinna być od tego wolna. Ona jest wolna od tych
wszystkich przejawów płynących z ignorancji, niewiedzy. Ta natura umysłu nie ma
też nic wspólnego z pragnieniem, jak i z gniewem, zazdrością, z wszelkimi
rozmaitymi przejawami wszystkich tych rodzajów pojęciowego myślenia, wszystkich
tych namtok, które są konsekwencją istnienia podstawowego lgnięcia. Tak samo
natura umysłu jest wolna od jakichkolwiek przejawów gniewu i od wszelkich pojęć
płynących z pojęcia gniewu. Dlatego też nie powinniśmy tej podstawowej natury
umysłu definiować w żaden sposób, nie powinniśmy próbować wyobrażać sobie, czym
to powinno być czy jaka powinna być natura umysłu. Ta podstawowa natura umysłu
jest spontanicznym, naturalnym stanem całkowicie wolnym od pojęć. Jest ona
pierwotna i jest ona wrodzona każdemu z nas. Jest ona niewidziana przez nas,
ponieważ jesteśmy rozproszeni ciągłym postrzeganiem rozmaitych przejawów tej
natury, rozproszeni postrzeganiem rozmaitości przejawów tej natury. Powiązanie
pomiędzy tymi rozmaitymi przejawami umysłu i samym umysłem jest takie samo, jak
relacja pomiędzy przestrzenią a chmurami, które się w tej przestrzeni
pojawiają. Kiedy przejmujemy się tymi przejawami, stają się one solidne,
realne. Spoczęcie w doświadczeniu tej natury umysłu ma miejsce wtedy, kiedy
spoczywa się w jednoupunktowieniu, nie będąc rozproszonym rozmaitymi przejawami
tej natury. A kiedy mówimy: nie bądźmy zaprzątnięci w te rozmaite przejawienia
- mamy na myśli tutaj: nie karmmy ich, nie podtrzymujmy ich. Ponieważ ta
podstawowa natura umysłu nie jest nieświadoma, dlatego ma zdolność rozmaitego
przejawiania się. To rozmaite przejawianie podstawowego potencjału jest tak
nieograniczone, rozległe jak przestrzeń. Dlatego nierozsądne byłoby myśleć, że
kiedyś zakończy się przejawianie się umysłu. Tak jak bezsensowne byłoby
rozróżnianie pomiędzy dobrymi a złymi chmurami, tak samo nie ma sensu
podtrzymywanie różnych pojęć dzieląc je na te, które są dobre i te, które są
złe. Opierając się na terminologii tradycyjnych tekstów powiedziałoby się, że
jest to niewiedza, która przejawia siebie następnie dalej jako lgnięcie do
rozmaitych przejawów. Jest to zwyczajnie różnica pomiędzy widzeniem i niewidzeniem
i to niewidzenie dzieli się na dobre i złe. To co dobre dla nas, staje się
podstawą do powstania przywiązania, niedobre staje się podstawą do powstania
gniewu. Ale zarówno to dobre i złe pochodzi z niewidzenia, z niedostrzegania
prawdziwej natury umysłu. Dlatego nazywa się to podstawową niewiedzą. Widzenie
i niewidzenie nie są dwiema różnymi rzeczami. Jest to po prostu umysł, który
jest świadomy lub który nie jest świadomy. Dlatego w buddyjskiej terminologii
to niewidzenie i widzenie nazywamy marigpa i rigpa. Marigpa to sansara,
niewidzenie. Rigpa to jest pierwotna mądrość, widzenie. Możecie widzieć, czym
jest podstawowa natura albo możecie wybrać niewidzenie. I to jest medytacja.
Więc wy stwarzacie sansarę, wy stwarzacie nirwanę. I ponieważ jest to takie
łatwe, dlatego nazywa się to wrodzonym. Moglibyśmy oczywiście pójść trochę
dalej z materiałem, przedstawić jeszcze trochę więcej wyjaśnień, ale raczej
doradzałabym przemyśleć to, o czym teraz było. Aby uświadomić sobie, jak bardzo
jest to złożone. Jeśli powiedziałabym dużo więcej, być może rozproszyłabym
waszą koncentrację. A więc przemyślcie to.