Pewien
koczownik poszedł na trzy lata medytować. Kiedy skończył odosobnienie,
zszedł z gór i wracał do siebie. Po drodze musiał przeprawiać się przez
górskie rzeki, a ponieważ nie było mostów, po prostu przechodził przez
lodowatą wodę. Po każdym przejściu podnosił szaty do góry i otrzepywał
je z wody. Raz w takiej sytuacji zobaczyła go matka, a że koczownik nie
nosił bielizny, ujrzała jego penis i zauważyła, że stał się on mniejszy,
że jego "dordże" bardzo się skurczyło. Zresztą on sam też je obejrzał i
też się zdziwił. Doszedł do wniosku, że to pewnie znak jego
urzeczywistnienia i trzeba o tym powiedzieć ludziom.
Urządzono na
jego cześć wielką ucztę, zeszli się wszyscy okoliczni koczownicy i
rozpalono ognisko. Wszyscy siedzieli, patrzyli na niego nabożnie i
kłaniali się. W namiocie było bardzo gorąco, wszyscy pili gorącą
herbatę, a on siedział na rozgrzanych skórach. Wreszcie zapytali go o
znaki urzeczywistnienia. Koczownik odpowiedział: medytowałem przez trzy
lata i właściwie nie mam innych znaków poza jednym – moje "dordże" bardzo
się zmniejszyło i jest teraz malutkie, myślę, że to jest właśnie
pomyślny znak związany z moją medytacją. Koczownicy to lud niedowiarków,
więc poprosili, żeby pokazał im ten znak urzeczywistnienia. Nasz
bohater powoli podniósł szatę do góry. Pod wpływem gorąca jego "dordże"
oczywiście urosło. Na ten widok koczownicy skłonili się i powiedzieli:
może i zmniejszyło się, ale i tak jest bardzo duże...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz